1.A. Pozasłaniaj jej lustra

1.A. Pozasłaniaj jej lustra

6 marca 2010r. Ociepliło się, mgła jak mleko wypełniła całą przestrzeń pomiędzy budynkami, drzewami, jak dziecko, które zbyt mocnym kolorem wypełnia tło rysunku, gubiąc kontury osób i przedmiotów, które narysowało. To pewnie przez tę wilgoć wciąganą w płuca z każdym oddechem, wnikającą w buty z chodników jak bajora. Pamiętam wrażenie mglistości w pokoju mamy na kilka tygodni przed jej śmiercią. Teraz cichnie Ona. Pierwsze spotkanie, rozmowy, stają przed oczami. – A pamiętasz jak się pierwszy raz spotkałyśmy dostałaś ode mnie dużą szyszkę. Zawsze zazdrościłam kobietom takich balonów. Zadziwiające są rozmowy z ludźmi na progu śmierci. To, co pamiętają, do czego przywiązują uwagę. Patrzyłam zawsze na nią z podziwem – jej smukłe, długie nogi, subtelne dłonie i błyskotliwość umysłu, żarty, w których umiała powiedzieć całą prawdę. Patrzyłam z zazdrością jak słuchają jej mężczyźni, jaką przyjemność czerpią nawzajem z rozmowy – życzliwość i inteligencja. Tak. Ona była dla mnie w tym względzie niedoścignionym wzorem. “Balony” długo uniemożliwiały mi takie rozmowy. Jak można tego zazdrościć. A teraz? Teraz życie przegląda się w emocjach, gdzie potrzeba miłości, potwierdzania atrakcyjności, dotyku i zachwytu wysuwa się na pierwszy plan. Też pamiętam to pierwsze spotkanie, choć szyszka mi umknęła, zapamiętałam dobrze żart o moim najsłabszym miejscu ”jak chłodny skurcz w piersiach”. – Czas na pieszczoty Ciociu. Dotyk zbliża, zbyt mało go między ludźmi. Masaż daje ukojenie, pozwala otworzyć się, zaakceptować. Muszę być delikatna i uważna, jej ciało jest bardzo wyniszczone, wrażliwe, nawet miejsca, które objął niedowład dają impuls bólu przy normalnym nacisku. Rozmowy ściszonym głosem przybliżały nas do siebie. Otwierał się czas dzieciństwa, młodzieńcze marzenia, tęsknoty skrywane w dorosłości. Czułam jak ważne to słowa, jak rzadko wypowiadane. Jestem. I to chyba najważniejsze. Szukam słów- kluczy. Wiem, może usłyszeć je ode mnie. Teraz musi zobaczyć w swym życiu spełnienie. Wędrówka w przeszłość rozpoczęta. – Podobasz mi się Ciociu. Zachwycała mnie zawsze lotność ludzkich umysłów, zdolność żonglowania wiedzą naukową, literacko- baśniową i życiową. Przeplatanie ich elementów w luźnej rozmowie, która nie musi być o pogodzie, ani o “dupie Maryny”, ale może otwierać świat, którego jeszcze nie znamy, rozbudzać ciekawość, doskonalić świadomość. Ona nawet teraz zachowała tę zdolność, choć nowotwór panoszył się w jej mózgu, nadal była zdziwiona, dotknięta płytkością rozmów hałaśliwych pacjentek. Jak Ona to robi: jest jednocześnie zaabsorbowana masażem, rozmową ze mną i potrafi celnie parafrazować tekst rzucony w sali. Człowiek jest zadziwiającą istotą. Darem niewątpliwym w tej sytuacji jest brak konieczności podawania środków przeciwbólowych. Z mamą miałam trudniej – gdy dawki wzrastają – traci się świadomy kontakt. Pozostaje samotna modlitwa i wyszukiwanie w myślach samych jasnych chwil spędzonych razem, podsumowywanie życia bliskiej osoby na plus. Jestem. *** W obliczu bezsilności chciałoby się zająć czas czymś na tyle ważnym, by usprawiedliwić brak działania. Aż nagle zrywasz się i, gdy wszystko wydaje się być stracone, podejmujesz rozpaczliwe próby odwrócenia biegu rzeczy. Gdy rodzina jest wyczerpana opieką można mieć wątpliwości czy podejmować wysiłki odwrócenia… Co sprawia, że gotów jesteś do zrywu? U mnie było to kilka słów: “Chcieliśmy z mamą obejrzeć razem igrzyska 2012, mogłaby jeszcze pożyć, chociaż ze cztery lata…” Diagnoza jest nieubłagana – kilka dni. Gdyby była metoda pewnego leczenia raka… Dostałam inspirację. Wtedy, gdy umierała moja mama byłam sama tak wyczerpana fizycznie, że nie miałam siły podjąć głodówki. Teraz jestem w głodówkach silniejsza. Wystartowałam: dzisiaj same płyny- woda, herbaty ziołowe, żeby nawodnić i przefiltrować pozostałości normalnego jedzenia. Zazwyczaj przygotowuję się do głodówki kilka dni, odstawiam poszczególne produkty: mięso, pieczywo, cukier, teraz już nie ma na to czasu. Irracjonalna inspiracja brzmi: trzy dni bez jedzenia i bez picia w intencji uzdrowienia. Kiedyś słyszałam o takim darze, że poskutkował. Mój naukowy umysł podjął ten eksperyment, który to z kolei… Organizm oczyszcza się z toksyn, ból głowy, chłód dłoni, zwiększone zapotrzebowanie na ciepło i sen. To znany mi etap głodówki, obawiam tego punktu: “bez picia”, gorąca woda jednak w znacznym stopniu rozgrzewa. Zaplanuję na jutro cieplejsze ubranie. Kilka lat temu podjęłam pierwszą próbę jednodniowej medytacji “bez jedzenia i picia”, ludzie głodni mają takie wielkie oczy. Mentalnie pracuję nad oczyszczeniem dostępu do punktu z życia Cioci, którego negatywne emocje stworzyły impuls do powstania pierwszych komórek rakowych. Jutro poproszę o niego Ciocię. Będę szeptała jej do ucha licząc na to, że pomimo, że sama nie może już mówić, dotrze myślą do tego momentu, zlokalizuje go i wypełni przebaczeniem. Dzisiejszy dzień głodówki jest w tej intencji. *** Zaprawiona w głodówkach, czuję jednak głód. Jak chyba nigdy. Wyciszam się i zatapiam w obowiązki. Na szczęście energii mam dużo, a ból głowy zmniejszył amplitudę sygnału. Intencja sprawia, że bez trudu znoszę głód, zapachy normalnego życia. W myślach moich – Ona. Nadzieja wbrew doświadczeniu. Coś nieuchwytnego sprawia, że ludzie inaczej mnie postrzegają. Zawsze tak mam – głodówka przyciąga życzliwość. Skupienie, zasłuchanie, jakby czas nabrał innego wymiaru, jakby tworzyła się inna przestrzeń wokół mnie, przestrzeń, która wpływa na wszystkich, których ogarnia. Trudno dobrać słowa, by to wyrazić. Zwiększone zapotrzebowanie na sen i ciepło. Rozgrzana popołudniowym snem głodowym jadę do Niej. Zdaje się spać, dotykam jej czoła, głaskami nanoszę krem na twarz, zaczynam szeptać. Każde moje słowo odbija się ruchem Jej ciała, grymasem twarzy. Szeptam tylko dla Niej, pochylona nad jej głową, niemal wprost do ucha. Szukam zranień, prowadzę jej myśl przez żale, pretensje. Gdy trafiam w sedno- spogląda na mnie szeroko otwierając oczy. Obejmuję Ją kładąc dłoń na brzuchu, by czuła się bezpiecznie jak dziecko w matczynych ramionach i szepczę dalej, zachęcam do kontynuowania podróży w przeszłość, głaszcząc czoło prowadzę w miejsca, które pamięć starała się ukryć najskrzętniej. Jest poruszona i próbuje mi coś opowiadać. W odpowiedzi na energię moich szeptów odezwała się kobieta z łóżka obok. Pomimo mojego pochylenia i skupienia nad Ciocią, rozgadała się żalami na złośliwość personelu szpitalnego. Zastanawiające, że nasze myśli potrafią wywoływać taki rezonans, że wzbudzają podobne myśli w osobach obok nas. Nie pierwszy raz mi się to przytrafia, że zastanawiam się nad fenomenem sugestii poddawanych samą myślą. Ta pacjentka na łóżku obok bezbłędnie odczytała moje myśli, bo szeptów słyszeć nie mogła. Opowiadała głośno o swoich żalach, a ja wsłuchiwałam się w myśli Cioci, odnajdując w moim zasłuchaniu jej opowieść o żalu, złości i zranieniu. Każdy ma swoją własną opowieść, już o tym wiem. Teraz pozostaje tylko jedno: „Ja Anka wybaczam wszystkim, którzy mnie skrzywdzili, wybaczam sobie, że krzywdziłam innych i proszę o wybaczenie”. Wycisza się, uspokaja, a ja gładzę Jej włosy zakładając za ucho, tak jak lubiła. Jest jak mała dziewczynka, zmęczona całodziennym, dziecięcym zapracowaniem. Czuję przypływ czułości. *** Drugi dzień głodówki z myślą o Niej. Obmywam gorącym strumieniem wody spragnioną skórę. Wysiłkiem jest mocne natarcie ciała szorstkim ręcznikiem. Czuję się osłabiona, powoli idzie mi poranna toaleta. Pilnuję, by głęboko oddychać, bo najchętniej wstrzymywałabym oddech. Ból głowy ostatnich dwóch dni minął zupełnie, głód jednak pozostał. To zadziwiające- każda głodówka jest inna w swoim przebiegu. Poranne sam na sam z sunią po świeże pieczywo też bardziej spacerowe niż zwykle. Lubię wciągać w nozdrza powietrze dnia, który szykuje się do swego pędu. Zanim rozpędzi się na dobre, lubię zapatrzeć się w niebo i wróżyć z jego kolorytu pogodę na dziś. Sunia jest w figlarnym nastroju i zachęca mnie do figli przysiadając na przednich łapach. No, tak… Czas skupić energię i ruszyć do pracy. Czasem inspiracja czy wsparcie przychodzą nieproszone. Dostajemy gratis. Przypadkowo usłyszane słowa, książka otwierająca się na tej konkretnej stronie, olśnienie… Tym razem telefon. Inspiracje wybierają różne drogi dotarcia. Już wiem co dzisiaj mam zrobić. Koncentracja na celu sprawia, że nie rozdrabniamy się na rzeczy mniej istotne, a przeszkody pokonujemy z marszu. Moje skoncentrowanie myśli dziwnie się objawia. Przed wizytą w szpitalu miałam jeszcze odebrać zaległe zaświadczenie od mojego lekarza. Wyciągnęłam kartę na konkretną godzinę i byłam dziesięć minut wcześniej. Spotkałam się jednak z nowym porządkiem rzeczy wprowadzonym przez dwie starsze panie, według którego musiałabym czekać jeszcze godzinę na wejście do lekarza. Zaskoczyły mnie moje własne, spokojne, stanowcze słowa, że mam kartę na 11.30 i o tej godzinie wchodzę. Tak też się stało. Bez awantury, pretensji, tak właśnie się stało. Hmmm, zadziwiające. Koncentracja na celu. Dzisiaj miałam ważniejsze zadanie niż wojenki kolejkowe. Oddychała ciężko przez otwarte usta. Znam ten oddech. Pozostało jej jeszcze tylko jedno doświadczenie. Położyłam dłoń na Jej sercu i wyobraziłam sobie jak płuca wypełnia światło, jak opływa wokół całe ciało, jak wszystkie wspomnienia i myśli rozjaśniają się. Jakby cały umysł, uczucia i emocje zastąpiło to jasne. Jak leżąc na plaży w cieple i słońcu cały świat przestaje być ważny i czas rozpływa się w bezczasowości. Jak piękno i wolność, i czuła pieszczota wymarzonych ramion. *** Spadł pierwszy wiosenny śnieg. Paradoks? A jednak. Sześciocentymetrowa warstwa puchu okryła wszystkie atrakcje odsłonięte przez odwilż. Sąsiad hałasuje już szuflą. Razem raźniej, też lubię odśnieżać. Powietrze jest rześko – ciepłe, ptaki drą się już całkiem wiosennie, a ja bawię się śniegiem. Ach te paradoksy. Sunia też wydziera się radośnie, skacze właśnie tak, by spadł na nią śnieg, który zrzucam z szufli. Pierwszy wiosenny śnieg. I pewnie ostatni. Co by się nie działo – wiosna rozjaśnia niebo. Slogan głosi, że wszystko budzi się do życia, a ja wyruszę z Nią w ostatni spacer – na pożegnanie. Za dużo ostatnio tych pożegnań. Nowotwory zbierają swoje dorodne żniwo. Wieczorem zapalę świecę. Dawniej utrzymywano płomień przez trzydzieści dni od dnia pogrzebu, zasłaniano na ten czas wszystkie lustra, w których zwykł przeglądać się zmarły. Hmmm, a gdyby tak była metoda pewnego leczenia nowotworów…