20 marca 2010 r., 20:28 – dziwaczna godzina. Zazwyczaj podawane godziny odjazdu zaokrąglane są do 5 minut. Tyle lat jazdy busami i jeszcze nie startowałam o 20.28. Jestem taka zmęczona, że nieco przeraża mnie całonocna podróż. Jednocześnie czuję się tak, jakbym jechała na wspaniałą wyprawę, jakby miało wydarzyć się coś dla mnie wyjątkowego. Właściwie to pierwszy raz jadę na warsztaty, o których niewiele wiem. Nawet wyjeżdżając na koncert jestem zazwyczaj przygotowana, osłuchana z najnowszą produkcją artystyczną, a w przypadku warsztatów robię jeszcze szczegółowsze rozeznanie. Tutaj jadę niemal w ciemno. Może to zapowiedź tematu, który coraz natarczywiej domaga się uważności, niewielkich kosztów, a może polecenie osoby zaufanej, a może perspektywa samotnej podróży, w której mogę tyle rzeczy zrobić „inaczej”.
Z Wrocławia do Jeleniej Góry busem firmy „Krycha” i dalej mpk do Sosnówki Górnej za 2,28. Kto dzisiaj rozdrabnia na takie grosiki, minutki? Uwaga na szczegóły: 20:28, 2,28 dodaję w myślach: =12, 1+2=3 omne trinum perfectum, hmmm. Jak klamra spinająca początek z kresem podróży.
Noc w busie nie zapowiada się atrakcyjnie. Zwyczaj komórkowego zdawania relacji z każdego etapu podróży i prowadzenia pogawędek “intymnych” wkurza w tak ciasnej przestrzeni. Dobrze, że córcia nie pozbawiła mnie swojej mptrójki z muzyką inspirowaną Wiedźminem . Z takim podkładem oderwanie się od wszystkiego co znam stanie się tu i teraz. Przestrzeń za oknem roztańczyła się wyobrażeniami dawnych lasów pełnych roślin mocy, światełek jak odległe ogniska zapalane dla podróżnych, by trafili do celu, odpłynęłam w przestrzeń indukcji wyobrażenia świata, w którym niemożliwe staje się możliwym. Pozwoliłam, by myśli swobodnie wpływały i wypływały jeszcze spokojniej, nie zatrzymywałam ich, nie nakręcałam. Umysł otwiera się wtedy na inne wydarzenia, inne inspiracje i innych ludzi. Lubię ten stan umysłu, jestem uważna i ciekawska jak dziecko.
Dworzec nocnego Wrocławia ma jedno wspaniałe urządzenie- automat do kawy serwujący czekoladę z mlekiem. Strasznie mi zimno. Co ja sobie wyobrażałam? Że tutaj jest już wiosna upalna i kwitnąca? Chyba tęsknota za słońcem zaćmiła mój zdrowy rozsądek. Aksamitny żakiet i półbuciki na obcasie to nie był najlepszy pomysł. Teraz to widzę, że przecież wyruszyłam w góry!! Jak mogłam się tak wybrać. Przecież nawet w czerwcu na wypad w Tatry zabieram ocieplane trapery i rękawiczki. Gorąca czekolada utula moje pretensje do samej siebie. Tłumaczę sobie, że tym razem pozwalam, by wszystko było inaczej. Rozglądam się uważnie dokoła. O czym myślą ludzie oczekujący świtu wraz ze mną, milczący i zapatrzeni, a niewidzący? Przypominam sobie zachęty Gurdżijewa do wprowadzania zmian w przyzwyczajeniach, by przestać być maszyną człowieczą, kierowaną programami, by czuć tak jakby pierwszy raz, poruszać się jakby pierwszy raz stawiając stopy, patrzeć na znajomą twarz jak pierwszy raz. Wprowadzanie świadomych zmian np. w rytmie chodzenia, sposobie trzymania widelca, w reakcji emocjonalnej na powtarzające się sytuacje, … wszystkie te zabiegi pomagają skupić uwagę, przyjrzeć się czynnościom, myślom i emocjom, które „dzieją się” niejako bez naszej świadomej zgody- ot tak – z przyzwyczajenia, bo każdy tak robi, bo tak wypada, bo tak mnie uczyli, bo … A teraz może by tak – inaczej, tak jak świadomie zdecyduję, wybiorę, i będzie to mój wybór, i moja możliwość zmiany, gdy tylko taka będzie moja wola, ech
Jelenia Góra wita mnie ostrym słońcem, tak, tego mi było trzeba. Wyciągam aparat, już lubię tu być. Autobus odjeżdża spod teatru Norwida, przystanek jest wprost na środku bocznej uliczki, nikogo to nie dziwi poza mną, mam uśmiech od ucha do ucha, na wyświetlaczu w autobusie wypisują moje imię
Kręta górska droga wspina się powolną, malowniczą mozolnością. Na jej środku rozlewa się jeziorko, a droga okala je z obydwu stron, jak szlak Morskie Oko. Domy przybierają fantazyjne kształty i baśniowe nazwy jak ”Pyszałek”, “Leniuszek”, nawet przystanek nosi nazwę “Krasnoludki”. Słońce jeszcze niewypiętrzone, a już ostro promieniście razi w oczy. Na to akurat jestem przygotowana- okulary zabrałam
Śnieżna Kopa w Sosnówce k/Karpacza. Pięknie
Przed pensjonatem huśtawka, jak u mojego dziadka, zrobił ją sam, dla mnie. Cicho i spokojnie, szemrze w lesie strumyczek i pachnie starodrzewem. Nie odmówię sobie. Słyszę jak sznur ociera się o belkę zamocowaną w konarach sosny, u dziadka to był dąb, czuję jak szorstkość sznura drażni dłonie, raj.
Pan Andrzej pokazuje mi pokoik i znika. Mały balkonik z widokiem na Karkonosze, a konkretnie na Szrenicę i Zamek Chojnik. Powinnam się przespać zanim pozostali zaczną się zjeżdżać, ponadplanowe śniadanie i zachęta do spaceru. Pani Krystynka maluje tutejsze pejzaże, opowiada mi o wykupywaniu starych willi w okolicach, które przez zachłanność kolejnych właścicieli popadają w ruinę. Takie opuszczone obiekty to gratka dla malarzy. Wyobraziłam sobie plener malarski tutaj. Jak niegdyś malowniczość Bożechowa pod Lublinem skłoniła mnie do zorganizowania tam pleneru. Szkoda czasu na sen- wyruszam na łowy fotograficzne. Okolica okazuje się idealna nie tylko dla zestresowanych/zapracowanych czy dla artystów. Mijają mnie co chwila jaskrawo ubrani “w obcisłe” (jak śpiewał Lech Janerka) rowerzyści, chyba trafiłam na obóz kolarski. Strasznie są szybcy i chyba specjalnie przyspieszają uciekając mi z kadru- taka zabawa- kto szybszy, a mój aparat ma na dodatek opóźnioną migawkę, to ci heca.
Idę grzecznie, jak przystało na ceprówkę na obcasikach, wzdłuż asfaltowej drogi. Inaczej! Skręcam więc w las, chciałabym iść jak Indianin- bezszelestnie. I aż śmiać mi się chce w głos na tę myśl, gdy czuję swoje butki na nogach. Drobinki igliwia wsuwają się w buty. Idę bez ścieżki, ale wyczuwam jakiś trakt wyznaczony przez zwierzęta.
Ślady saren, szyszki obgryzione przez wiewiórki, jakieś pozostałości po zwierzęcej uczcie. Czuję się jak tropiciel. Ciekawe jakie zwierze wyjdzie mi pierwsze na spotkanie? No i jest. Wyszło. Oto to dzikie zwierze Piesek sąsiadów pana Andrzeja.
Mówią, że kto drogi skraca, do domu nie wraca, a ja wyszłam idealnie na pensjonat „Śnieżna Kopa”, ha!
No to w nagrodę pohuśtam się na huśtawce
Już wiem, że niedaleko jest święte źródełko spełniające życzenia (jeśli z wodą w ustach obiegnie się kapliczkę 7 razy dookoła nie roniąc ani kropelki), miejsce mocy- czakram energetyczny (granitowa skała do wdrapania się i wyciągania rąk w górę dla wchłonięcia energii bijącej z dołu), chałupy budowane specjalnie dla potrzeb filmu „Wiedźmin” (i dla tych potrzeb palone).
Same cudowności paradoksalne
Huśtam się na desce i … Jestem. Szczęśliwa