Słodki Wawel

Wypatruję znaku,

Słodka, gęsta czekolada przed wejściem na dziedziniec Wawelu. Mijają mnie ludzie z przewodnikami w dłoniach, grupy młodzieży z przewodnikiem opowiadającym o zamkowym wzgórzu, piechurzy z aparatami o otwartych obiektywach. Siadam pod parasolami, wzrok ślizga się po ścianie obrośniętej wiosenną kiczowatością zielenią. W drzwiach kawiarni cichutko stanęła pani, nie przeszkadza w mojej kontemplacji otoczenia, czeka aż zerknę na nią. Uważna, uśmiecham się na widok jej subtelnej uważności, sprawia mi ogromną przyjemność. Czekolada będzie cynamonowa 🙂

Wyprawa uważności, wypatruję znaku. Jakiś etap się zakończył, osiągnęłam to, co zamierzałam. Któż nie ma takich chwil, gdy zastanawia się jaki będzie następny etap, do czego przygotowywały mnie wszystkie wydarzenia, które w takim tempie następowały po sobie. Chwila zatrzymania, przypomnienia sobie co jest najważniejsze, by umieścić to znów przed sobą, jak filtr myśli, słów, zdarzeń i decyzji.

Pamiętam moją pierwszą samotną wyprawę w góry. Piastowałam wtedy odpowiedzialne i angażujące na wszystkich płaszczyznach stanowisko dyrektora dużej placówki kulturalnej, bo w dzisiejszym świecie komercji placówka kulturalna zatrudniająca 20 osób to bardzo duża placówka. Dojeżdżałam do pracy busem, a tam kierowca, pan Andrzej, który nic tylko słuchał swojej ukochanej muzyki. Ja po swoich latach studiów i dodatkowych naukowych szaleństw, stanowiska, mądrości i zaradności nawet nie wiedziałam kim na prawdę jestem, zagoniona zobaczyłam z przerażeniem jak życie ucieka mi spod palców, a ja nawet nie wiem jaki smak lodów lubię, bo zawsze wybierałam te, które lubił ktoś mi bliski. Samotna wyprawa w Tatry ustanowiła nowe cele, wszystko zmieniłam w swoim życiu, kto by pomyślał, że impulsem będzie złość na kierowcę, który słuchał – głośno zbyt – muzyki, której ja nie mogłam znieść. Należałby się Andrzejowi oddzielny artykuł za jego zasługę.

Wczorajszego poranka już wszystko we mnie nastawione było na dzisiejszy dzień. Szłam raźno do pracy, a tu niezwykłe spotkanie na styku rzeczywistości. Naprzeciwko szedł człowiek- uderzał palcami o wieczko małej puszki, wyglądał jak kloszard, ale sprawiał wrażenie idącego do pracy. Wśród moich małych dziwactw jest i takie, że mijając żebraków, pijaków, kloszardów, przymykam oczy. Nie chcę patrzeć na ich powierzchowność. Zmrużyłam oczy, a do moich uszu dobiegł dźwięk bębnienia i jeszcze jeden, zaskakujący. Mój kloszard mruczał jak indiański szaman. Pod powiekami zapłonął ogień i ujrzałam indiańskiego wojownika czy szamana tańczącego w rytm bębnów. Wrażenie było zaskakujące.

Wypatruję znaku

Słodki smak czekoladowego cynamonu gaśnie na moim podniebieniu. Za chwilę wejdę na dziedziniec, pokłonię się dawnym słowiańskim królom, wstąpię w pole czakramu ziemi. Za chwilę…

Jeszcze chwila przygotowań, by odczuć w pełni, być może odczytać wskazówkę. Czuję, że trzeba przygotowania. Pamiętam jak pierwszy raz pozwoliłam sobie na taniec dookoła ognia po rytuale chodzenia po ognistej ścieżce. Towarzyszyła mi młoda dziewczyna. Moje pląsanie dookoła dogasającego ogniska wywołało w niej torsje.

W głowie mam indiańskie bębny i dźwięk organów z porannej mszy w kościele świętego Szymona. Dziadek, którego nie znałam miał na imię Szymon. Tutaj też w ołtarzu głównym – lustro, jak u Dominikanów w Lublinie. Patrzysz w nie i widzisz złocone organy nad wejściem, zbliżasz się coraz bardziej i bardziej, aż zobaczysz – własne odbicie. Z oddali wskazanie na wskazówki, z bliska – własne odbicie, hmmm … a ja wypatruję znaku.

Wspominam warsztat z biomasażu, zastanawiam się nad swoimi dłońmi, nad dotykiem, którym z taką łatwością i chęcią obdarowuję ludzi. Jak pies myśliwski wyczuwam bolące miejsca i tam wkładam palce. Czy to normalne? W dobie podejrzeń o molestowanie, uwodzenie, związki pomiędzy kobietami, ja dotykam bez zahamowań. Co gna mnie do masaży? Pamiętam jak po pierwszym kursie szukałam okazji do masowania, ciekawiła mnie różnorodność ciał, zastanawiało zainteresowanie nawet tymi zniekształconymi chorobą, starymi, chudymi, grubymi ciałami. Żadnych oporów w dotykaniu, żadnych negatywów w odbiorze, tylko pragnienie masowania, przyjemność czucia rozluźniania się napięć pod wpływem mojego dotyku. Radość ze słów – „Pani ma takie ręce… takie kochane” . Czym jest ta pasja, która każe wyruszać w drogę, niedosypiać, pracować ponad siły nie oglądając się na bilans zysków i kosztów, czym to jest i do jakiego celu mnie prowadzi? „Pozwólcie mi się nie określać…” – jak śpiewa Jurij. Może to klucz i dla mnie.

Zaludniło się wokół mnie, dwie zakonnice i ojciec jednej z nich spałaszowali już swoje przysmaki i odeszli, czas i na mój ruch bliżej dziedzińca.

Dziedziniec tonie w słońcu, ściana wskazywana przez przewodników jako najbliższa energii czakramu – obstawiona ludźmi. Jeszcze tam nie podejdę. Okrążam dziedziniec trzymając się strefy cienia, nie wzięłam ze sobą w podróż ani okularów przeciwsłonecznych, ani kapelusza, tak jak planowałam. Planowałam wyglądać zjawiskowo, więc może lepiej, że zapomniałam. Na dziedzińcu stoją ławki – te bliżej wejścia są okupowane, te dalej – zupełnie puste. Układam się na jednej z nich, nagła senność mnie ogarnia. Owijam pasek torebki wokół nadgarstka, układam ją pod głową i pozwalam na opadnięcie powiek. Jest samo południe. Przestrzeń wypełnia gwar zwiedzających, odbija się pogłosem od ścian, rozprasza na obłościach kolumn, gdzieniegdzie odgłos gołębia, choć Wawel najeżył się na nie nieprzyjaźnie, a raczej na ich żrące kupy. Wszystkie gzymsy wypełnione sterczącymi pręcikami. Wyraźnie słyszę śpiew szpaka i jeszcze dalej – skowronka? Skowronek, hmmm. Ludzie przepływają przez dziedziniec, ich odgłosy zbliżają się i oddalają, pędzą w planie zwiedzania, jak dotychczas i ja robiłam.

Senność odsuwa intensywność tych bodźców, zerkam na miejsce mocy, ludzie tam też przepływają, na chwilkę dotykając ściany, spodziewając się natychmiastowego czucia, wypełnienia energią ziemi jednym dotykiem – jak dotyk świętego lub jego relikwii. Uważność moja odpływa, oddech przybiera senny rytm. Słyszę zegar wybijający kwadranse. Już trzeci raz.

Teraz jestem gotowa. Podchodzę do schodów, kobieta siedząca tam od dłuższego czasu podnosi się i odchodzi, jakby ustępując mi miejsca, siadam na półokrągłym kamieniu posadzki, na czerwonym sweterku, po turecku, oddech mam wyrównany, świadomość „na skraju snu”, patrzę na powierzchnię kolumny przede mną, na pęknięcie na sklepieniu. Nie zamierzam udawać, że przysiadłam tu na chwilkę, mimochodem, dla odpoczynku, nie zamierzam zerkać po twarzach osób przechodzących, pozwalam by powieki opadły, a kręgosłup się wyprostował. Ani śladu senności. Słyszę rozmowy, odgłosy nóg, przydźwięk jakiegoś urządzenia do klimatyzacji i wiatru zaglądającego pomiędzy kolumny. Za każdym razem, gdy otwierają się drzwi, chłód wnętrz zamkowych omiata mi kark. Wszystko odbieram wyraźnie i nic mnie to nie dotyczy. Myśli się wyciszyły, pozwalam sobie po prostu być.

Zegar wydzwonił pierwszy kwadrans. Poczułam wyraźne mrowienie w pośladkach i udach, wyraźny impuls z pęcherza. Z całą pewnością nigdzie stąd się teraz nie ruszę. Poczułam się głodna – wspina się więc wyżej. Następny kwadrans się oddzwonił. Poczułam ból pleców. Grzegorz w takich przypadkach mawia: „Przeczekaj nieodparty przymus zmiany pozycji, nie rób nic”. Z kolejnym wydechem rozpływa się i to wrażenie. Owiewają mnie dwa strumienie powietrza: gorący znad upalnego dziedzińca i chłodny z głębi komnat. Drapanie w gardle i chęć kichnięcia. Bardzo lubię kichać. Nie tym jednak razem. Pulsuje mi czoło pomiędzy brwiami i kąciki ust leciutko unoszą się do góry. Dokładnie słyszę wszystko dookoła, gwar zupełnie mi nie przeszkadza, nie obchodzą ludzie opowiadający o działaniu czakramu. Doświadczam siły i uśmiechniętego spokoju.

Zaczyna padać deszcz, dziedziniec wyludnił się, znudziły mi się energetyczne doświadczenia – wyciągam książkę. Kto by pomyślał – rozwiązania często są tak blisko nas.

Kraków taki spokojny i silny

Naturopata w domu i w pracy

Równonoc Wiosenna – naturalna równowaga między dniem i nocą. W ciągle zmieniających się cyklach przyrody człowiek też może odnaleźć harmonię i równowagę, co daje okazję do celebrowania tych niezwykłych chwil . Noc Kupały – gdy ogniem roziskrza się woda, Noc Kupały – gdy pradawne żywioły ruszają w tan. 

Kobiety i mężczyźni rozważają w swoich kręgach naturę wody i ognia. Zapalczywość i gniewność nieokiełznanego ognia, gnuśność i zatęchłość stojącej wody. Połączenie żywiołów tworzące nową moc – tej nocy zatańczą ze sobą w rytm bębnów.

Natura wody przechowująca informacje, która musi być w ruchu, by zachować swoje uzdrawiające, życiodajne właściwości. Natura wody , która „pamięta” – widoczna w tworzących się strukturach kryształków wody zmieniającej swój stan skupienia w stałość. Harmonijne struktury dzięki wibracji pięknych, wartościowych słów, poszarpane struktury powstałe w wyniku nieharmonijnych emocji czy idei. Zadziwiające zdolności rozszerzania przy zamarzaniu, nietypowa budowa cząsteczek – fascynują naukowców

Woda, natura kobiecości, zmieniająca się, gdy poddana działaniu ognia – natury męskości, doświadczająca cudowności poprzez swoją lotność postaci pary wodnej.

Kąpały się Wiły w noc Kupały
Kąpały się w noc Kupały Wiły
Brały chłopców w taniec oszalały
Każdy chłopiec w tańcu był im miły
Brały chłopców w taniec oszalały …

Naturopata ma wiele do zrobienia we współczesnym, sztucznym świecie, gdzie duchy natury stłamszone szykują raz po raz niespodzianki, by przypomnieć o swojej sile. Wyrwanie ludzi z ich zamkniętych, zatęchłych światów – pociągnięcie w stronę pierwotnej mocy żywiołów natury.

Patrzę na napisane słowa i myślę – wstałam w deszczowy, chłodny poranek, w sypialni jest ciepło, bo konwektory wirują kurzem, wsiądę za chwilę do samochodu i włączę Klimę, zamknę obieg powietrza, by osuszyć szyby, by nie parowały. Pada deszcz, więc przemknę 10 m i wskoczę do klimatyzowanego pomieszczenia ze świetlówkowym oświetleniem w pracy.  Za kilka godzin – odwrotnie.

I nie wiedzieć dlaczego śpi się coraz gorzej, głowa coraz cięższa od stresów, ciężar przeładowania obowiązkami, a w gardle coś drapie i chrząkanie zdaje się mówić – coś tu jest nie tak.

I tak można przez całą zimę, aż budzi się wiosna i zbliży Noc Kupały – prasłowiańskiego bóstwa, które było Kobietą.

I budzą się dzikie, nieokreślone tęsknoty, bo zachowałam jeszcze pierwotne instynkty powrotu do życia, odradzania się, ruchu i wzrastania.

I zdaję sobie sprawę jak zamknięcie w klatkach, spowolnienie ruchu – do bezruchu, zgnuśniało moją strukturę.

I otwieram szeroko okno w środku nocy, i czekam na świt delektując się chłodem przenikającym dreszczem przejmującym, powietrza, w którym tętni budzące się życie.

I wcale nie złoszczą mnie koty wrzeszczące „głośno zbyt”.

I słyszę pociągi w oddali, coraz bardziej oddalające się, których dźwięk pociąga myśl w dal, zaprasza do podróży.

I w każdą komórkę mojego dygocącego z chłodu ciała wpływa wibracja życia, wprawia w ruch, ożywia, uzdrawia, rozjaśnia, …

Mglisty się budzi poranek,
panny snu zaniechały
Prężą się, płoną im lica,
myślą o czarach Kupały
Powietrze przenika dreszczem

Zbliża się noc niepojęta
Kupało łąskawa i szczodra,
wiatr ognia i moc Twoja święta
Błogosław tancerzy błogością,
by miły mój o mnie spamiętał

(autor: KK) 

I … przyjaciele w pracy znów zdziwią się, gdy przywitam ich okrzykiem: „Jaki piękny dzień”, co poniektórzy skrzywią się popijając kawę, bo senną gnuśność drażni rzeźki okrzyk poranny.

I, a raczej – „a” po powrocie do domu nie zdziwi mnie wcale, że córka zapali świecę do wspólnej zupy, choć dzień jeszcze jasny.

A rano, przed wyjściem do pracy stanę znów w oknie z pucharkiem wody w dłoniach, zatrzymam się na chwilę w porannym zabieganiu, spojrzę w niebo i wyszeptam do wody cichutko: „zdrowie”, a potem dodam jeszcze ciszej jeszcze jedno słowo: …, by tylko ona usłyszała

I – nie postawię kropki

BOWTECH – Technika Bowena

Dla terapeuty to niezwykłe narzędzie. Nie przestaje mnie zadziwiać. Ta technika pozwala pacjentowi wsłuchać się we własne ciało, poćwiczyć uważność, pogłębić oddech oraz wykorzystać wibracyjne impulsy do powrotu zdrowia i szczęśliwości. Terapeucie daje możliwość jednoczesnej pracy dla kilku pacjentów. Zapraszamy: środy (ta również) 18:00 Milanówek/Owczarnia.

Bowtech – oryginalna technika Bowena – stała się dostępna na całym świecie pod koniec lat 80- tych. Ta nieinwazyjna, ogólnoustrojowa terapia zaskakuje wynikami osiąganymi poprzez jej stosowanie.
Wzrost popularności Techniki Bowena potwierdza fakt, że w 2005 roku, ponad 18 tysięcy terapeutów szkoliło się w Akademii Terapii Bowena. Akademia ma 76 wyszkolonych, międzynarodowych instruktorów. Do dzisiejszego dnia odbyły się szkolenia w 24 krajach świata, kształcąc terapeutów dla 36 krajów. Twórcą metody jest Thomas Ambrose Bowen (1916-1982). Rozwijał swoją technikę w latach 50-tych w Geelong w Australii, bez jakiegokolwiek uprzedniego wykształcenia medycznego czy terapeutycznego. Zwykł twierdzić, że jego dzieło to „dar od Boga”. Zainteresował się przynoszeniem ulgi w ludzkim cierpieniu, zaczął dostrzegać, że pewne ruchy wykonywane na ciele wywołują określone efekty. Rozwijał swoją metodę i doskonalił procedury z pomocą swojej przyjaciółki i asystentki Rene Howood.

W praktyce metodę Bowena można stosować dla pacjentów w każdym wieku. Ostatnie zabiegi pokazały relaksujące działanie procedur zarówno na dorosłych, jak i na dzieci. Praca z 4-8 -letnimi dziećmi spowodowała wyciszenie emocji i rozluźnienie naprężeń mięśni. Rodzice obecni przy zabiegach obserwowali, jak dziecko przez okres całego zabiegu, trwającego ponad 40 minut, leżało spokojnie, wsłuchiwało się w „kliknięcia” i „prądy” rozchodzące się po plecach i całym ciele. Już samo wyciszenie dziecka nadpobudliwego, wytrwanie w pozycji leżącej było zaskoczeniem i zyskiem.

Specyfika Metody Bowena polega na jej działaniu „pomiędzy działaniem”. Nawet osoby o mniejszej wrażliwości na impulsy ciała obserwują doznania wewnętrzne zainicjowane „kliknięciami”. Najczęściej jest to wrażenie prądu przebiegającego przez całą jednostkę ciała, np. przy ruchach 3-4 procedury lędźwiowej wykonanych w górnej części pośladków odczuwany jest często prąd biegnący wzdłuż całej nogi, aż do receptorów w stopie, co objawia się wrażeniem łaskotania. Niektórzy reagują na zabieg bardzo emocjonalnie i tutaj też nie ma reguły, czasem łaskotanie wzbudza śmiech, chichot, a czasem ni stąd ni zowąd pojawiają się łzy, czy niespodziewane wspomnienia.

……………………………………
To jest miejsce na Twoją refleksję, obserwacje, …,

„…wierzę w człowieka”

Królestwo niebieskie – Przypowieść o skarbie i perle
„Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli.  Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.” Ew. wg Św. Mateusza 13.44.  – Hmm – A ludzie myślą, że to owa perła czy ony skarb 🙂

Widok z dachu życzliwości
Wieczór zapadał szybko. Biegłam z dyplomami do mojej pani introligator. Miałam zadzwonić domofonem i jej syn miał zbiec na dół, ale usłyszałam prośbę bym to ja wbiegła na samą górę. Pokonywałam schody tak jak lubię, po dwa. Stara lubelska kamienica miała bardzo wygodne schody, z długim skokiem. Wymagało to wydłużenia mojego skoku. Nieźle
Niech Pani wejdzie dalej, pokażę pani coś ładnego. – I Pani Ela zaprosiła mnie do mieszkania, w którym rolę okien pełniły witraże, a dalej na antresolę, gdzie na półkach stały stare książki, oprawiane przez lata przez jej męża, a dalej na dach
Ach
Dach był spadzisty, Wchodziło się na niego poprzez małe drzwiczki, jak do krainy fantazji lub krasnoludków (choć one nie lubią wysokości, wolą jamki). Trzymałam się dłonią komina, bo wrażenie było niesamowite. Widok na starą część śródmieścia. Malowniczą, urokliwą w zachodzącym słońcu. Obcy człowiek podzielił się ze mną zjawiskiem, do którego tylko rodzina i najbliżsi mają dostęp
Wzruszenie ogarnęło mnie i wdzięczność, którą się chciałam podzielić. Przytulam na dobrą noc
 
Ślimak też człowiek 
 Jechałam na rowerze, gdy dobiegł mnie zgrzyt rozgniatanego ślimaka.
– Co to? – zapytał mamę przedszkolak
– Muszelka ślimaka
– Rozgniotłem ślimaka? – Zaniósł się takim płaczem pełnym żalu, było mu przykro, że rozdeptał ślimaka.
Jechałam z górki, a serdeczny płacz towarzyszył mi. Zrobiło mi się ciepło na sercu, pomyślałam, że wierzę w człowieka. Przypomniał mi się film Avatar
 

Wierzę w człowieka
„Na skrzydłach czasu wschodzi siew
Droga ku światłu nie jest lekka (…)- mądrość człowieka.
Czasem szarańcza zniszczy plon i psuje kłos fałszywy lekarz
Czasem wyrasta w lejach bomb – życie człowieka
Coraz to wyżej sięga kłos, (…) pęka
Targany (…) ludzkich trosk – wierzę w człowieka
Pierwsza piosenka śpiewana na deskach amfiteatru w Kraśniku 🙂 , a tak mało pamiętam z tekstu

   

Aleksandra Zajączkowa- lodowa kobieta

Mężczyźni na jej widok wstrzymywali oddech. Mimo podeszłego wieku, wciąż miała wielu adoratorów i to dużo od siebie młodszych. W wieku 90 lat wyglądała na nie więcej niż 50.
Kobieta, która zachwycała do późnej starości urodą,
Ze skąpych, zachowanych do naszych czasów informacji, dowiadujemy się, że dzień rozpoczynała od kąpieli w wannie z lodowatą wodą. Jadła owoce, warzywa i to najczęściej surowe lub ochłodzone po ugotowaniu, bo gorących potraw nie brała w ogóle do ust. Dla utrzymania dobrej kondycji odbywała codzienne dziesięciokilometrowe spacery i jeździła konno. Przez całe życie, sypiała przy szeroko otwartych oknach, trzymając pod łóżkiem chłodzące balie z bryłami lodu. By zupełnie nie zamarznąć otulała się na noc sarnią skórką (najlepiej młodą). Reżim, jaki sobie narzuciła, przynosił rezultaty – o jej młodym wyglądzie słyszała cała Europa.
Czy współcześnie w dermatologii estetycznej i kosmetologii stosuje się zabiegi zimnem –
Dr n.med. Maria Noszczyk: są zabiegi wykorzystujące zimno, poprawiają one dokrwienie, napinają i w efekcie bardzo się paniom podobają. I jeszcze jedno- generałowa bardzo chciała się podobać i prawdopodobnie czuła się młodszą niż była, a nie ma nic bardziej atrakcyjnego jak pewność siebie – Emilia Kunikowska   (czytaj więcej)

„Sztuka jest dla mnie stanem duszy. A dusza jest święta” Marc Chagall

Wczoraj sprzedałam Alfę Nie wsiadłam do niej na pożegnanie. Nie lubię pożegnań, nie umiem się żegnać.  Wszystko żyje we mnie jakby czas nie istniał, gdzie tu miejsce na pożegnanie. Patrzyłam po raz ostatni na jej piękne kształty i wymyślałam określenia, jaka ona jest?  Mówią: użytkowe dzieło sztuki. Sztywne określenie, sztywne jak jej zawieszenie, które tak doskonale przywiera do drogi na zakrętach. Znajomi dziwią się – sprzedajesz Alfę?  Taak, idealnie się ze sobą dogadywałyśmy: ta kultura pracy silnika, fantazyjność i niedoścignioność na drodze, stylistyka, wiem jak czuje się i wygląda kobieta- właścicielka czerwonej Alfy Romeo i to we mnie pozostanie. Tak, właściciele tych samochodów mają w sobie nutkę szaleństwa, umiłowanie piękna, sztuki często wbrew zdrowemu rozsądkowi znane jest od dawna naturze ludzkiej. Pamiętam jak zachwyciłam się tą zdolnością umysłu w czasie czytania „Martwej natury z wędzidłem” Zbigniewa Herberta. Opowiada o Holendrach. Tak racjonalny naród, doskonale prosperujący, zorganizowany, posprzątany, a jednak ma w swojej historii dwa tematy wszechogarniającego szaleństwa.

Tak mógłby powiedzieć, ktoś, kto nigdy nie uległ hipnotycznemu działaniu piękna kwiatów, ktoś, kto nigdy nie trzymał w ręku pędzla, nie przeżył ekscytacji dotknięcia nim płótna, pozostawienia śladu farby, jak najgłębsze wyznanie.

(Zaproszenie na plener malarski)

Tak, Holendrzy mają to w naturze, umiłowanie piękna płynie w ich krwi, nakazując być uważnym i wyczulonym na każdy przejaw twórczości, kontemplacji piękna. Były czasy, gdy Holender gotów był za jedną unikalną cebulkę tulipana sprzedać swoją karczmę, były też czasy powszechnego uprawiania malarstwa. Obrazami można było zapłacić za wszystko, obraz był wianem dla ukochanej córki. Każdy malował, nikogo nie dziwiło, że rzeźnik po swojej pracy, zamykał się w swojej samotni, gdzie na stałe rozłożone były sztalugi i stolik na farby, a w rogu pokoju, przy oknie pieczołowicie zaaranżowana – martwa natura.

Bo jak twierdził Pablo Picasso: „Niczego nie można dokonać bez samotności. Starałem sobie stworzyć jak najzupełniejszą samotność. Ale mi się to nie udało. Odkąd istnieje zegar, niemożliwe jest osiągnięcie samotności. Czy wyobrażacie sobie pustelnika z zegarem? Trzeba więc zadowolić się „pozorowaną samotnością”, tak jak pozoruje się loty przyszłych pilotów. W tej ograniczonej samotności trzeba się jednak całkowicie pogrążyć (…) Moje obrazy przedstawiają ludzi, którzy wzięli rozbrat z naturą i cywilizacją i są zdani na łaskę nieznanych i tajemniczych sił. Wszystko, czego dotknę ożywia się i staje ucieleśnieniem któregoś z elementów mego wewnętrznego dramatu (…) Od tych, którzy patrzą na moje obrazy, żądam tylko jednego: by odczuli wzruszenie podobne do tego, które skłoniło mnie do stworzenia tego dzieła.”

19 kwietnia 1973 roku

Wzruszenie, które skłania do tworzenia.

Życzę sobie takich wzruszeń …

Życzę też tym, którym dobrze życzę …

Sam akt tworzenia, malowania, pisania jest zagłębieniem się w siebie, odnalezieniem tej wewnętrznej twórczej „samotności”, którą mnisi osiągali w medytacjach.

Hipnoza

Hipnoza

Zawsze uważałam hipnozę za źródło moich obciążeń. Mistrzyni w autohipnozie stworzyłam sobie świat na pograniczu baśni, gdzie ludzie jawią się jak mityczne stwory czy przedstawiciele ludów wymarłych, zapomnianych. Odnalazłam w rzeczywistości ślady dawnych światów, które doskonale odczytują artyści zapędzający się w baśniowy świat Fantazy. Wiedźmini, smoki, Sarumani i drzewce czy takie zjawiska jak Tom Bombadil. Nie tylko dla mnie obcy i niezrozumiały wydawał się realny świat. Nie ja jedna nie dawałam zgody na świat taki jakim jest. Autohipnoza pozwalała przetrwać. Żyję w świecie, w którym baśnie dominują nad realem. Jakkolwiek naukowo próbowałabym to tłumaczyć, nie jest to powodem do chwały, bo wprowadza rozdźwięk między światem wewnętrznym, a rzeczywistością i kieruje wprost w obłęd.

Wpisany jednak w naszą strukturę pęd do uczenia się, rozwoju, postawił na mojej drodze to wyzwanie. „Przypadek” to kolejne zjawisko, obok paradoksu, fascynujące mnie w życiu.

Wiara w realność baśniowości rozbudza intuicję i wrażliwość. W baśniach bohaterzy składają ofiary, podejmują szlachetne poświęcenie, by dojść do mocy, wiedzy i chwały na poziomie przekraczającym ich wyobrażenia. Każde więc wielkie dzieło, pragnienie, okupione musiało być ofiarą. Wymyślałam nowenny, posty, głodówki, ofiarowania. W przeróżny sposób umartwiałam swoje ciało, serce i umysł. Wytwarzany potencjał energetyczny powodował dalszy rozdźwięk ze światem realnym. Pogłębiała się moja wiedza wynikająca z tych doświadczeń i utwierdzałam siebie w przekonaniu, że nawet miłość nie działa tak jak ofiara. Drogi opatrzności bywają jednak zaskakujące. Pracując z przyjaciółmi nad mało znaną metodą terapeutyczną kilkakrotnie sięgnęliśmy po ćwiczenie ugruntowujące pozytywne zmiany energetyczne w ciele, osadzając je mocno w rzeczywistości. Rzeczywistość była tematem ukierunkowującym rozbudzone procesy zmian. Rzeczywistość stojąca w opozycji do obłędu.

Nie trzeba było czekać długo na efekty tych ćwiczeń. Najlepszym sposobem na problem, który nas ogranicza, przeraża, jest stanięcie z nim oko w oko. Podjęłam kurs hipnoterapii zawodowej prowadzony przez Grzegorza Halkiewa. Wyostrzył moje zmysły, wzmógł uważność. Paradoksy bywają skuteczne częściej niż nam się to wydaje. Posłużyć się jednym obciążeniem ,by uwolnić się od wielu. Z jakiś powodów metoda ta miała czekać na mnie do tej chwili, by praca nią przyniosła niezwykłe efekty. Gdy wyjawiłam z jakim problemem chcę pracować w czasie ćwiczeń- zostałam odrzucona. „To zbyt trudne” – usłyszałam. Łatwiejsze było uwalnianie się od nałogu. Czyżby rzeczywiście hipnoza miała się na mnie nie sprawdzać? Łatwiejszy temat? Marzenia? Nie mam marzeń, ale gdyby tak udało się uwolnić od mechanizmu osiągania czegoś przez składanie ofiar, gdyby tak być bogatszym o przekonanie, że mogę otrzymywać dary z powodu samej łaskawości świata, łaskawości Boga, gdyby wymyśleć inny rodzaj „okupu”. Świat baśni wplatany do realnego świata?

A jednak! Wyzwanie podjęła kobieta. Kobiety to cudowne istoty, umieją rozpalać zdobywców, odkrywcom dodają zapału, inspirują do zmian. A Karolina jest wyjątkowo kobieca: piękna, obdarzona dziecięcą intuicją. Poprowadziła mnie w indukcji na pustynię, której piasek miał kolor miedzi. Przede mną zapłonął słup ognia, a ja zastanawiałam się czy weń wejść. Karolina jednak była tego pewna. Płomień przetrawił moje ciało i zwalił mnie z nóg nie czyniąc krzywdy. Poczułam pieszczotę wiatru na twarzy i czułam się dziwnie – byłam szczęśliwa.

Od tej chwili podejmowane przeze mnie ofiary przestały działać. Stanęłam przed koniecznością wyruszenia w drogę, jak Jazon w poszukiwaniu złotego runa. Gdy dawne metody przestały działać- szukam nowej drogi, siły doskonalszej od ofiary. Może to tak jest, że konieczne jest przepracowanie tematu ofiary. Przekonanie, że w moim świecie miłość nie działa- działa tylko ofiara, przestaje funkcjonować.

Rzeczywistość, która nie wymaga ofiar. Jak pozwolenie na swobodny przepływ, wzajemne radosne obdarowywanie się. Teraz widzę jak ofiara zawiera w sobie wymuszenie, zmiany „na siłę” naturalnego rytmu, walkę, próbę sił. Ja rezygnuję z walki, wybieram swobodny przepływ wszelkich obfitości.

Obciążenie, które staje się uwolnieniem. Zjawisko znane w terapiach, nie tylko psychologicznych- to, co nas przeraża, jest dla nas najtrudniejsze, staje się drogą do zrozumienia siebie i rozwoju. Dziękuję Grzegorzu za profesjonalne wprowadzenie w świat możliwości technik hipnotycznych. Indukcje hipnotyczne włączyłam na stałe do swoich- „przepuszczonych przez siebie” technik pracy.

Wieści:

pierwszy cech zrzeszający hipnotyzerów – Cech Naturopatów i Hipnotyzerów

16 marca 2010 r.

Czas Kagana

Katastrofy powodują zaburzenie normalnego biegu zdarzeń, zatrzymanie normalnego biegu myśli. Zmuszają do rozważenia tego, co zazwyczaj biegnie “normalnym biegiem”. W ubiegłym roku zajmował mnie fenomen błędu w strukturze naszego fizyczno/energetycznego świata. Błąd, który zmusza do zwrócenia uwagi, zwiększenia aktywności, każe ponownie szukać drogi właściwego postępowania, by następnym razem uniknąć takiego zdarzenia, ale przede wszystkim wzbudza pytania: dlaczego? i po co? Celowość błędu zdaje się fundamentem dla zjawiska paradoksu – esencji/soli zjawisk na Ziemi. Katastrofa jest eskalacją tego zjawiska. Jest wołaniem o uważność. Nasza katastrofa zwróciła oczy całego świata na Polskę Rzeczpospolitą. Nie mogłam otrząsnąć się z pytań jak i po co doszło do tego zdarzenia. Gdy umiera człowiek, mam świadomość, że sam to uwarunkował, do pewnego stopnia wybrał, ale gdy ginie tyle ludzi w takich okolicznościach… Niepojęte. Jak dochodzi do takiego “zbiegu okoliczności”. Niezwykłości całego zdarzenia przyprawia dodatkowo wybuch wulkanu, który zasnuwa lwią część Europy zasłoną swojego złowieszczego pyłu, który unieruchamia, powstrzymuje.

Podano informację, że wzmożone zainteresowanie Polską skłania inne narody do refleksji nad tragizmem, który tkwi w strukturze naszej historii i charakteru. Chęć zrozumienia martyrologicznego “programu” wpisanego w polskość. Czyżby historia zbierała kolejne fakty do potwierdzenia tej “szufladki”? “Polsko tyś Chrystusem narodów…” jeśli dokładnie pamiętam. Przyglądam się napisowi na “szufladce” i wszystko we mnie się sprzeciwia.

Pragnę rozmowy. W czasie wymiany zdań łatwiej nazywam swoje przeczucia, widzę wyraźniej i wszystko składa się w logiczną całość. Drugi człowiek jest mi koniecznie niezbędny do zrozumienia. Ludzie wokół rozmawiają jednak samymi emocjami, a ja nie wierzę emocjom. Są jak chmury zakrywające istotę zdarzenia. Inni w ogóle nie chcą wyrażać swojej opinii, by nie doprowadzić do wybuchu emocji. Nie powierzchowności potrzebuję, chcę zejść głębiej. Składam informacje jak puzzle i stawiam kolejne pytania, nie rozumiem. Skąd pomysł pochówku na Wawelu, dlaczego “wybryk” matki Ziemi nie dopuścił do udziału w uroczystościach możnych świata Zachodu, dlaczego Wschód został powitany oklaskami w świątyni?

Chcę odczytać symbolikę tego znaku. Bo niewątpliwie zbyt dużo tu “zbiegów okoliczności”.

Zaszufladkowani… Spoglądam jeszcze raz na napis na tej szufladce i widzę teraz wyraźnie, że napis jest naklejony, ukrywa prawdziwą/pierwotną treść.

♣ ♣ ♣

Kołacze się po głowie słowo “Odpowiedzialność”. W myślach odżywają dawni królowie. Pierwsze próby Bolesława nazwanego Chrobrym, odnalezienia jedności w formie Sklawinii. Dostojeństwo i moc Kagana. Tak różne od współcześnie słabnących wzorców. Jak wiele osób podobnie do mnie, w obliczu zagadkowych zbiegów okoliczności ostatnich zdarzeń, sięga ponownie myślą w tamte czasy i zapatruje się w przyszłość?

22 kwietnia 2010 r.

Nauczyciel muzyki ciszy

Nauczyciel muzyki ciszy

Dopadło mnie wiosenne rozkojarzenie. Chaotyczność myśli nie pozwala mi sie skupić. Natłok nowych pomysłów, rzeczy do zrobienia, wielość wybucha w mojej głowie, emocjach, ciele. Zamieszanie, zakrzątanie, aż w końcu zmęczył mnie ten chaos i siadam, by pozbierać myśli. I co? I nic, nie można zebrać myśli. Wojciech Cejrowski mówi właśnie, że Sobota Wielkiego Tygodnia w Ameryce Łacińskiej to Dzień Ciszy. A gra tak radośnie, że nie pomaga w zbieraniu.

Wczoraj podobno Marek Niedźwiecki w “Trójce” grał muzykę ciszy, więc poproszę. To była pierwsza audycja Pana Marka po powrocie do “Trójki” , nareszcie. Od zaprzyjaźnionego Chomika ściągam do rodzinnego archiwum. Jeszcze 7 minut. To nie koniec wiosennych prezentów mojej ukochanej stacji radiowej. Największa wspaniałość to wracający do zdrowia Piotr Kaczkowski.

Mistrz Muzyki Ciszy. Pamiętam od niepamiętnych czasów Jego wieczory Wszystkich Świętych, listy ulotne, słowa zasłuchane. Czekam Panie Piotrze. W moich wyobrażeniach szybko osiąga Pan zdrowie, zasiada przed mikrofonem i otwiera listy od słuchaczy, … Muzyka, której od Pana uczyłam sie słuchać sercem i ciałem subtelniejącym, rozprzestrzeniając się z nią w przestrzeń, poznając inne światy, które istnieją równolegle, a przenikają się nawzajem. Od 23 lat noszę w sobie Pana słowa o muzyce, która “rozsypuje się w niebo, a nie w drobny mak, więc spieszmy się cieszyć, rozsypując się w niebo, a nie w drobny mak”. Czekam Panie Piotrze i doczekam się niezawodnie.

Jest!! Marek Niedźwiecki zaczyna swoją pierwszą powrotną audycję: Archive “Again”. Pięknie.

Piotr Kaczkowski zamilkł w Trójce w marcu tamtego roku. Pamiętam ten czas rozstawania. Żegnałam w tamtym czasie kolegę z pracy. O umieraniu powinno się uczyć w szkole jak uczy się o seksualności i rodzeniu dzieci. Mam wrażenie, jakby nic tak naprawdę się nie kończyło, jak wieczny proces zmian, który jest jedynym pewnikiem. Wszystko wokół zmienia się, ale się nie kończy. W dniu śmierci kolegi przyszły nasionka cesarskiego drzewka szczęścia. To jedyne drzewo, na którym według legendy lubi przysiadać mityczny ptak Feniks, a może po staropolsku Żarptak. Maleńkie nasionka Paulowni wirowały w filiżance wypełnionej ciepłą wodą. Mieszałam je palcem, grzejąc filiżankę w dłoni, odprowadzając w myślach kolegę, jego marzenia o cudowności życia, jego odwagę sięgania po własne szczęście. Moja paulownia nie przetrwała zimy, wyglądała na zupełnie martwą, ale miałam w pamięci jej zdolność odradzania się przejętą od Feniksa. Nie rezygnowałam. Tak, cuda się zdarzają, korzonki wypuściły nową roślinkę. To niezwykła zdolność tego drzewka, spalone, przemrożone – odbija od korzenia. Osoby, które kochamy – zasilają nasze korzenie – pozwalają odradzać się wciąż na nowo.

Ciekawam wielce jak będzie brzmiała muzyka zapowiadana przez Piotra Kaczkowskiego po jego powrocie “znad brzegu”. Pamiętam jak opowiadał dawno temu o pewnym obrazku: chłopiec siedzący na ławce, patrzy na rzekę skutą lodem, odległy, zamyślony, a przy nim – książki ściągnięte paskiem. Takie odległe zamyślenia potrafią zmienić wszystko w życiu, prawda? I teraz “furtka, która do tej pory była zamknięta, wreszcie uchyliła się” przed Panem Piotrem.

Ciekawe ile z poetyckości mojego myślenia wywodzi się z inspiracji tego pięknego umysłu. Nauczyciel Muzyki Ciszy. W domowym archiwum – “Minimaxy” i “Trzeszczące płyty”. Na półce – trzy tomy “Rozmów Trzecich”. Życzę sobie Panie Piotrze następnego tomu. Ach, gdyby tak … spotkać Pana dłonią w dłoń, móc odczuć suchość, szorstkość lub wilgotność skóry, moc lub delikatność uścisku, bo z pewnością nie pospieszność, o nie. Już wiem, że marzenia potrafią się spełniać. No, i mam swój Dzień Ciszy, tak jak chciałam, z wczorajszą audycją “Trójki” w tle: Peter Gabriel, Genesis, Kate Bush, …, Pink Floyd “how I wish, how I wish you were here”.

Będzie brzmiała we mnie cały dzień, tak.

Na skraju snu – masaż

Na pewno masz takie sny, które wracają do Ciebie. Powtarzalność takiego śnienia daje dużo do myślenia. Szukanie przyczyn, odgadywanie celu takiego snu, może doprowadzić do zmian w rzeczywistym życiu, baaa często bezpośrednio wpływa na podejmowane przez nas decyzje. Na pewno masz takie sny.

Kilka lat temu zjawił się po raz pierwszy. Postać kobiety wykonującej masaż. Widzę jak pod jej dotykiem rozpalają się ogniska w masowanym ciele. Jak szamanka- rozprowadza ten ogień, kierując go do różnych miejsc, a on znaczy swoją drogę rozświetlonym torem. Jest skupiona i poważna, jakby w tej chwili istniało tylko to i to było najważniejszą rzeczą na świecie. Jakieś niezrozumiałe dostojeństwo wyczuwam się w tej postaci. Pochylenie nad ludzkim ciałem jak misterium.

Patrzę na ciało, które poddawane jest masażowi. Widzę centra energetyczne wirujące różnymi kolorami. Rozjaśniają się i rozszerzają. Obudzone masażem zdają się teraz przenikać nawzajem. Kręgi barw nakładają się na siebie, tworząc nowe kolory, a średnice ich ciągle wzrastają. Pamiętam z zajęć fizyki eksperymenty z kołem barw, ze światłem przepuszczanym przez pryzmat. Rozjaśnienie kolorów i ich wzajemne przenikanie się, doprowadza do ich połączenia, jak w wirującym na lekcji fizyki kole barw. Kolory zacierają się w tej jasnej poświacie. Całe ciało wypełnia i spowija biel, ale nie ta jak mleko biała, nie ta jak mgła snująca się i niewyraźna, a biel, która jest jak szkło przezroczysta i jak lupa- wyostrzająca.

Śnienie rządzi się swoimi prawami. We śnie tak oczywiste i pewne, naturalne, chociaż często zupełnie inne niż na jawie.

Przypomniałam sobie chłopaka z wakacji, które spędzałam u koleżanki jeszcze w czasach licealnych. Zafascynowany był Elvisem, miał wszystkie jego nagrania. Opowiadał, że Elvis Presley przychodzi do niego we śnie i uczy grać na gitarze, hmmm.

W małomiasteczkowej mentalności archetypowej ugrzązł jako dziwak.

Bogu niech będą dzięki za dziwaków wokół mnie, którzy mają odwagę wyruszyć w swą „najdalszą z dróg, tam, gdzie nie sięga wzrok”. Jak z piosenką Anny Marii Jopek – biorę kolejny głęboki oddech, by odważyć się i iść, bo pierwszy krok zrobiłam już dawno.