Słodki Wawel

Wypatruję znaku,

Słodka, gęsta czekolada przed wejściem na dziedziniec Wawelu. Mijają mnie ludzie z przewodnikami w dłoniach, grupy młodzieży z przewodnikiem opowiadającym o zamkowym wzgórzu, piechurzy z aparatami o otwartych obiektywach. Siadam pod parasolami, wzrok ślizga się po ścianie obrośniętej wiosenną kiczowatością zielenią. W drzwiach kawiarni cichutko stanęła pani, nie przeszkadza w mojej kontemplacji otoczenia, czeka aż zerknę na nią. Uważna, uśmiecham się na widok jej subtelnej uważności, sprawia mi ogromną przyjemność. Czekolada będzie cynamonowa 🙂

Wyprawa uważności, wypatruję znaku. Jakiś etap się zakończył, osiągnęłam to, co zamierzałam. Któż nie ma takich chwil, gdy zastanawia się jaki będzie następny etap, do czego przygotowywały mnie wszystkie wydarzenia, które w takim tempie następowały po sobie. Chwila zatrzymania, przypomnienia sobie co jest najważniejsze, by umieścić to znów przed sobą, jak filtr myśli, słów, zdarzeń i decyzji.

Pamiętam moją pierwszą samotną wyprawę w góry. Piastowałam wtedy odpowiedzialne i angażujące na wszystkich płaszczyznach stanowisko dyrektora dużej placówki kulturalnej, bo w dzisiejszym świecie komercji placówka kulturalna zatrudniająca 20 osób to bardzo duża placówka. Dojeżdżałam do pracy busem, a tam kierowca, pan Andrzej, który nic tylko słuchał swojej ukochanej muzyki. Ja po swoich latach studiów i dodatkowych naukowych szaleństw, stanowiska, mądrości i zaradności nawet nie wiedziałam kim na prawdę jestem, zagoniona zobaczyłam z przerażeniem jak życie ucieka mi spod palców, a ja nawet nie wiem jaki smak lodów lubię, bo zawsze wybierałam te, które lubił ktoś mi bliski. Samotna wyprawa w Tatry ustanowiła nowe cele, wszystko zmieniłam w swoim życiu, kto by pomyślał, że impulsem będzie złość na kierowcę, który słuchał – głośno zbyt – muzyki, której ja nie mogłam znieść. Należałby się Andrzejowi oddzielny artykuł za jego zasługę.

Wczorajszego poranka już wszystko we mnie nastawione było na dzisiejszy dzień. Szłam raźno do pracy, a tu niezwykłe spotkanie na styku rzeczywistości. Naprzeciwko szedł człowiek- uderzał palcami o wieczko małej puszki, wyglądał jak kloszard, ale sprawiał wrażenie idącego do pracy. Wśród moich małych dziwactw jest i takie, że mijając żebraków, pijaków, kloszardów, przymykam oczy. Nie chcę patrzeć na ich powierzchowność. Zmrużyłam oczy, a do moich uszu dobiegł dźwięk bębnienia i jeszcze jeden, zaskakujący. Mój kloszard mruczał jak indiański szaman. Pod powiekami zapłonął ogień i ujrzałam indiańskiego wojownika czy szamana tańczącego w rytm bębnów. Wrażenie było zaskakujące.

Wypatruję znaku

Słodki smak czekoladowego cynamonu gaśnie na moim podniebieniu. Za chwilę wejdę na dziedziniec, pokłonię się dawnym słowiańskim królom, wstąpię w pole czakramu ziemi. Za chwilę…

Jeszcze chwila przygotowań, by odczuć w pełni, być może odczytać wskazówkę. Czuję, że trzeba przygotowania. Pamiętam jak pierwszy raz pozwoliłam sobie na taniec dookoła ognia po rytuale chodzenia po ognistej ścieżce. Towarzyszyła mi młoda dziewczyna. Moje pląsanie dookoła dogasającego ogniska wywołało w niej torsje.

W głowie mam indiańskie bębny i dźwięk organów z porannej mszy w kościele świętego Szymona. Dziadek, którego nie znałam miał na imię Szymon. Tutaj też w ołtarzu głównym – lustro, jak u Dominikanów w Lublinie. Patrzysz w nie i widzisz złocone organy nad wejściem, zbliżasz się coraz bardziej i bardziej, aż zobaczysz – własne odbicie. Z oddali wskazanie na wskazówki, z bliska – własne odbicie, hmmm … a ja wypatruję znaku.

Wspominam warsztat z biomasażu, zastanawiam się nad swoimi dłońmi, nad dotykiem, którym z taką łatwością i chęcią obdarowuję ludzi. Jak pies myśliwski wyczuwam bolące miejsca i tam wkładam palce. Czy to normalne? W dobie podejrzeń o molestowanie, uwodzenie, związki pomiędzy kobietami, ja dotykam bez zahamowań. Co gna mnie do masaży? Pamiętam jak po pierwszym kursie szukałam okazji do masowania, ciekawiła mnie różnorodność ciał, zastanawiało zainteresowanie nawet tymi zniekształconymi chorobą, starymi, chudymi, grubymi ciałami. Żadnych oporów w dotykaniu, żadnych negatywów w odbiorze, tylko pragnienie masowania, przyjemność czucia rozluźniania się napięć pod wpływem mojego dotyku. Radość ze słów – „Pani ma takie ręce… takie kochane” . Czym jest ta pasja, która każe wyruszać w drogę, niedosypiać, pracować ponad siły nie oglądając się na bilans zysków i kosztów, czym to jest i do jakiego celu mnie prowadzi? „Pozwólcie mi się nie określać…” – jak śpiewa Jurij. Może to klucz i dla mnie.

Zaludniło się wokół mnie, dwie zakonnice i ojciec jednej z nich spałaszowali już swoje przysmaki i odeszli, czas i na mój ruch bliżej dziedzińca.

Dziedziniec tonie w słońcu, ściana wskazywana przez przewodników jako najbliższa energii czakramu – obstawiona ludźmi. Jeszcze tam nie podejdę. Okrążam dziedziniec trzymając się strefy cienia, nie wzięłam ze sobą w podróż ani okularów przeciwsłonecznych, ani kapelusza, tak jak planowałam. Planowałam wyglądać zjawiskowo, więc może lepiej, że zapomniałam. Na dziedzińcu stoją ławki – te bliżej wejścia są okupowane, te dalej – zupełnie puste. Układam się na jednej z nich, nagła senność mnie ogarnia. Owijam pasek torebki wokół nadgarstka, układam ją pod głową i pozwalam na opadnięcie powiek. Jest samo południe. Przestrzeń wypełnia gwar zwiedzających, odbija się pogłosem od ścian, rozprasza na obłościach kolumn, gdzieniegdzie odgłos gołębia, choć Wawel najeżył się na nie nieprzyjaźnie, a raczej na ich żrące kupy. Wszystkie gzymsy wypełnione sterczącymi pręcikami. Wyraźnie słyszę śpiew szpaka i jeszcze dalej – skowronka? Skowronek, hmmm. Ludzie przepływają przez dziedziniec, ich odgłosy zbliżają się i oddalają, pędzą w planie zwiedzania, jak dotychczas i ja robiłam.

Senność odsuwa intensywność tych bodźców, zerkam na miejsce mocy, ludzie tam też przepływają, na chwilkę dotykając ściany, spodziewając się natychmiastowego czucia, wypełnienia energią ziemi jednym dotykiem – jak dotyk świętego lub jego relikwii. Uważność moja odpływa, oddech przybiera senny rytm. Słyszę zegar wybijający kwadranse. Już trzeci raz.

Teraz jestem gotowa. Podchodzę do schodów, kobieta siedząca tam od dłuższego czasu podnosi się i odchodzi, jakby ustępując mi miejsca, siadam na półokrągłym kamieniu posadzki, na czerwonym sweterku, po turecku, oddech mam wyrównany, świadomość „na skraju snu”, patrzę na powierzchnię kolumny przede mną, na pęknięcie na sklepieniu. Nie zamierzam udawać, że przysiadłam tu na chwilkę, mimochodem, dla odpoczynku, nie zamierzam zerkać po twarzach osób przechodzących, pozwalam by powieki opadły, a kręgosłup się wyprostował. Ani śladu senności. Słyszę rozmowy, odgłosy nóg, przydźwięk jakiegoś urządzenia do klimatyzacji i wiatru zaglądającego pomiędzy kolumny. Za każdym razem, gdy otwierają się drzwi, chłód wnętrz zamkowych omiata mi kark. Wszystko odbieram wyraźnie i nic mnie to nie dotyczy. Myśli się wyciszyły, pozwalam sobie po prostu być.

Zegar wydzwonił pierwszy kwadrans. Poczułam wyraźne mrowienie w pośladkach i udach, wyraźny impuls z pęcherza. Z całą pewnością nigdzie stąd się teraz nie ruszę. Poczułam się głodna – wspina się więc wyżej. Następny kwadrans się oddzwonił. Poczułam ból pleców. Grzegorz w takich przypadkach mawia: „Przeczekaj nieodparty przymus zmiany pozycji, nie rób nic”. Z kolejnym wydechem rozpływa się i to wrażenie. Owiewają mnie dwa strumienie powietrza: gorący znad upalnego dziedzińca i chłodny z głębi komnat. Drapanie w gardle i chęć kichnięcia. Bardzo lubię kichać. Nie tym jednak razem. Pulsuje mi czoło pomiędzy brwiami i kąciki ust leciutko unoszą się do góry. Dokładnie słyszę wszystko dookoła, gwar zupełnie mi nie przeszkadza, nie obchodzą ludzie opowiadający o działaniu czakramu. Doświadczam siły i uśmiechniętego spokoju.

Zaczyna padać deszcz, dziedziniec wyludnił się, znudziły mi się energetyczne doświadczenia – wyciągam książkę. Kto by pomyślał – rozwiązania często są tak blisko nas.

Kraków taki spokojny i silny

Naturopata w domu i w pracy

Równonoc Wiosenna – naturalna równowaga między dniem i nocą. W ciągle zmieniających się cyklach przyrody człowiek też może odnaleźć harmonię i równowagę, co daje okazję do celebrowania tych niezwykłych chwil . Noc Kupały – gdy ogniem roziskrza się woda, Noc Kupały – gdy pradawne żywioły ruszają w tan. 

Kobiety i mężczyźni rozważają w swoich kręgach naturę wody i ognia. Zapalczywość i gniewność nieokiełznanego ognia, gnuśność i zatęchłość stojącej wody. Połączenie żywiołów tworzące nową moc – tej nocy zatańczą ze sobą w rytm bębnów.

Natura wody przechowująca informacje, która musi być w ruchu, by zachować swoje uzdrawiające, życiodajne właściwości. Natura wody , która „pamięta” – widoczna w tworzących się strukturach kryształków wody zmieniającej swój stan skupienia w stałość. Harmonijne struktury dzięki wibracji pięknych, wartościowych słów, poszarpane struktury powstałe w wyniku nieharmonijnych emocji czy idei. Zadziwiające zdolności rozszerzania przy zamarzaniu, nietypowa budowa cząsteczek – fascynują naukowców

Woda, natura kobiecości, zmieniająca się, gdy poddana działaniu ognia – natury męskości, doświadczająca cudowności poprzez swoją lotność postaci pary wodnej.

Kąpały się Wiły w noc Kupały
Kąpały się w noc Kupały Wiły
Brały chłopców w taniec oszalały
Każdy chłopiec w tańcu był im miły
Brały chłopców w taniec oszalały …

Naturopata ma wiele do zrobienia we współczesnym, sztucznym świecie, gdzie duchy natury stłamszone szykują raz po raz niespodzianki, by przypomnieć o swojej sile. Wyrwanie ludzi z ich zamkniętych, zatęchłych światów – pociągnięcie w stronę pierwotnej mocy żywiołów natury.

Patrzę na napisane słowa i myślę – wstałam w deszczowy, chłodny poranek, w sypialni jest ciepło, bo konwektory wirują kurzem, wsiądę za chwilę do samochodu i włączę Klimę, zamknę obieg powietrza, by osuszyć szyby, by nie parowały. Pada deszcz, więc przemknę 10 m i wskoczę do klimatyzowanego pomieszczenia ze świetlówkowym oświetleniem w pracy.  Za kilka godzin – odwrotnie.

I nie wiedzieć dlaczego śpi się coraz gorzej, głowa coraz cięższa od stresów, ciężar przeładowania obowiązkami, a w gardle coś drapie i chrząkanie zdaje się mówić – coś tu jest nie tak.

I tak można przez całą zimę, aż budzi się wiosna i zbliży Noc Kupały – prasłowiańskiego bóstwa, które było Kobietą.

I budzą się dzikie, nieokreślone tęsknoty, bo zachowałam jeszcze pierwotne instynkty powrotu do życia, odradzania się, ruchu i wzrastania.

I zdaję sobie sprawę jak zamknięcie w klatkach, spowolnienie ruchu – do bezruchu, zgnuśniało moją strukturę.

I otwieram szeroko okno w środku nocy, i czekam na świt delektując się chłodem przenikającym dreszczem przejmującym, powietrza, w którym tętni budzące się życie.

I wcale nie złoszczą mnie koty wrzeszczące „głośno zbyt”.

I słyszę pociągi w oddali, coraz bardziej oddalające się, których dźwięk pociąga myśl w dal, zaprasza do podróży.

I w każdą komórkę mojego dygocącego z chłodu ciała wpływa wibracja życia, wprawia w ruch, ożywia, uzdrawia, rozjaśnia, …

Mglisty się budzi poranek,
panny snu zaniechały
Prężą się, płoną im lica,
myślą o czarach Kupały
Powietrze przenika dreszczem

Zbliża się noc niepojęta
Kupało łąskawa i szczodra,
wiatr ognia i moc Twoja święta
Błogosław tancerzy błogością,
by miły mój o mnie spamiętał

(autor: KK) 

I … przyjaciele w pracy znów zdziwią się, gdy przywitam ich okrzykiem: „Jaki piękny dzień”, co poniektórzy skrzywią się popijając kawę, bo senną gnuśność drażni rzeźki okrzyk poranny.

I, a raczej – „a” po powrocie do domu nie zdziwi mnie wcale, że córka zapali świecę do wspólnej zupy, choć dzień jeszcze jasny.

A rano, przed wyjściem do pracy stanę znów w oknie z pucharkiem wody w dłoniach, zatrzymam się na chwilę w porannym zabieganiu, spojrzę w niebo i wyszeptam do wody cichutko: „zdrowie”, a potem dodam jeszcze ciszej jeszcze jedno słowo: …, by tylko ona usłyszała

I – nie postawię kropki

BOWTECH – Technika Bowena

Dla terapeuty to niezwykłe narzędzie. Nie przestaje mnie zadziwiać. Ta technika pozwala pacjentowi wsłuchać się we własne ciało, poćwiczyć uważność, pogłębić oddech oraz wykorzystać wibracyjne impulsy do powrotu zdrowia i szczęśliwości. Terapeucie daje możliwość jednoczesnej pracy dla kilku pacjentów. Zapraszamy: środy (ta również) 18:00 Milanówek/Owczarnia.

Bowtech – oryginalna technika Bowena – stała się dostępna na całym świecie pod koniec lat 80- tych. Ta nieinwazyjna, ogólnoustrojowa terapia zaskakuje wynikami osiąganymi poprzez jej stosowanie.
Wzrost popularności Techniki Bowena potwierdza fakt, że w 2005 roku, ponad 18 tysięcy terapeutów szkoliło się w Akademii Terapii Bowena. Akademia ma 76 wyszkolonych, międzynarodowych instruktorów. Do dzisiejszego dnia odbyły się szkolenia w 24 krajach świata, kształcąc terapeutów dla 36 krajów. Twórcą metody jest Thomas Ambrose Bowen (1916-1982). Rozwijał swoją technikę w latach 50-tych w Geelong w Australii, bez jakiegokolwiek uprzedniego wykształcenia medycznego czy terapeutycznego. Zwykł twierdzić, że jego dzieło to „dar od Boga”. Zainteresował się przynoszeniem ulgi w ludzkim cierpieniu, zaczął dostrzegać, że pewne ruchy wykonywane na ciele wywołują określone efekty. Rozwijał swoją metodę i doskonalił procedury z pomocą swojej przyjaciółki i asystentki Rene Howood.

W praktyce metodę Bowena można stosować dla pacjentów w każdym wieku. Ostatnie zabiegi pokazały relaksujące działanie procedur zarówno na dorosłych, jak i na dzieci. Praca z 4-8 -letnimi dziećmi spowodowała wyciszenie emocji i rozluźnienie naprężeń mięśni. Rodzice obecni przy zabiegach obserwowali, jak dziecko przez okres całego zabiegu, trwającego ponad 40 minut, leżało spokojnie, wsłuchiwało się w „kliknięcia” i „prądy” rozchodzące się po plecach i całym ciele. Już samo wyciszenie dziecka nadpobudliwego, wytrwanie w pozycji leżącej było zaskoczeniem i zyskiem.

Specyfika Metody Bowena polega na jej działaniu „pomiędzy działaniem”. Nawet osoby o mniejszej wrażliwości na impulsy ciała obserwują doznania wewnętrzne zainicjowane „kliknięciami”. Najczęściej jest to wrażenie prądu przebiegającego przez całą jednostkę ciała, np. przy ruchach 3-4 procedury lędźwiowej wykonanych w górnej części pośladków odczuwany jest często prąd biegnący wzdłuż całej nogi, aż do receptorów w stopie, co objawia się wrażeniem łaskotania. Niektórzy reagują na zabieg bardzo emocjonalnie i tutaj też nie ma reguły, czasem łaskotanie wzbudza śmiech, chichot, a czasem ni stąd ni zowąd pojawiają się łzy, czy niespodziewane wspomnienia.

……………………………………
To jest miejsce na Twoją refleksję, obserwacje, …,

„…wierzę w człowieka”

Królestwo niebieskie – Przypowieść o skarbie i perle
„Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli.  Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.” Ew. wg Św. Mateusza 13.44.  – Hmm – A ludzie myślą, że to owa perła czy ony skarb 🙂

Widok z dachu życzliwości
Wieczór zapadał szybko. Biegłam z dyplomami do mojej pani introligator. Miałam zadzwonić domofonem i jej syn miał zbiec na dół, ale usłyszałam prośbę bym to ja wbiegła na samą górę. Pokonywałam schody tak jak lubię, po dwa. Stara lubelska kamienica miała bardzo wygodne schody, z długim skokiem. Wymagało to wydłużenia mojego skoku. Nieźle
Niech Pani wejdzie dalej, pokażę pani coś ładnego. – I Pani Ela zaprosiła mnie do mieszkania, w którym rolę okien pełniły witraże, a dalej na antresolę, gdzie na półkach stały stare książki, oprawiane przez lata przez jej męża, a dalej na dach
Ach
Dach był spadzisty, Wchodziło się na niego poprzez małe drzwiczki, jak do krainy fantazji lub krasnoludków (choć one nie lubią wysokości, wolą jamki). Trzymałam się dłonią komina, bo wrażenie było niesamowite. Widok na starą część śródmieścia. Malowniczą, urokliwą w zachodzącym słońcu. Obcy człowiek podzielił się ze mną zjawiskiem, do którego tylko rodzina i najbliżsi mają dostęp
Wzruszenie ogarnęło mnie i wdzięczność, którą się chciałam podzielić. Przytulam na dobrą noc
 
Ślimak też człowiek 
 Jechałam na rowerze, gdy dobiegł mnie zgrzyt rozgniatanego ślimaka.
– Co to? – zapytał mamę przedszkolak
– Muszelka ślimaka
– Rozgniotłem ślimaka? – Zaniósł się takim płaczem pełnym żalu, było mu przykro, że rozdeptał ślimaka.
Jechałam z górki, a serdeczny płacz towarzyszył mi. Zrobiło mi się ciepło na sercu, pomyślałam, że wierzę w człowieka. Przypomniał mi się film Avatar
 

Wierzę w człowieka
„Na skrzydłach czasu wschodzi siew
Droga ku światłu nie jest lekka (…)- mądrość człowieka.
Czasem szarańcza zniszczy plon i psuje kłos fałszywy lekarz
Czasem wyrasta w lejach bomb – życie człowieka
Coraz to wyżej sięga kłos, (…) pęka
Targany (…) ludzkich trosk – wierzę w człowieka
Pierwsza piosenka śpiewana na deskach amfiteatru w Kraśniku 🙂 , a tak mało pamiętam z tekstu

   

Aleksandra Zajączkowa- lodowa kobieta

Mężczyźni na jej widok wstrzymywali oddech. Mimo podeszłego wieku, wciąż miała wielu adoratorów i to dużo od siebie młodszych. W wieku 90 lat wyglądała na nie więcej niż 50.
Kobieta, która zachwycała do późnej starości urodą,
Ze skąpych, zachowanych do naszych czasów informacji, dowiadujemy się, że dzień rozpoczynała od kąpieli w wannie z lodowatą wodą. Jadła owoce, warzywa i to najczęściej surowe lub ochłodzone po ugotowaniu, bo gorących potraw nie brała w ogóle do ust. Dla utrzymania dobrej kondycji odbywała codzienne dziesięciokilometrowe spacery i jeździła konno. Przez całe życie, sypiała przy szeroko otwartych oknach, trzymając pod łóżkiem chłodzące balie z bryłami lodu. By zupełnie nie zamarznąć otulała się na noc sarnią skórką (najlepiej młodą). Reżim, jaki sobie narzuciła, przynosił rezultaty – o jej młodym wyglądzie słyszała cała Europa.
Czy współcześnie w dermatologii estetycznej i kosmetologii stosuje się zabiegi zimnem –
Dr n.med. Maria Noszczyk: są zabiegi wykorzystujące zimno, poprawiają one dokrwienie, napinają i w efekcie bardzo się paniom podobają. I jeszcze jedno- generałowa bardzo chciała się podobać i prawdopodobnie czuła się młodszą niż była, a nie ma nic bardziej atrakcyjnego jak pewność siebie – Emilia Kunikowska   (czytaj więcej)

„Sztuka jest dla mnie stanem duszy. A dusza jest święta” Marc Chagall

Wczoraj sprzedałam Alfę Nie wsiadłam do niej na pożegnanie. Nie lubię pożegnań, nie umiem się żegnać.  Wszystko żyje we mnie jakby czas nie istniał, gdzie tu miejsce na pożegnanie. Patrzyłam po raz ostatni na jej piękne kształty i wymyślałam określenia, jaka ona jest?  Mówią: użytkowe dzieło sztuki. Sztywne określenie, sztywne jak jej zawieszenie, które tak doskonale przywiera do drogi na zakrętach. Znajomi dziwią się – sprzedajesz Alfę?  Taak, idealnie się ze sobą dogadywałyśmy: ta kultura pracy silnika, fantazyjność i niedoścignioność na drodze, stylistyka, wiem jak czuje się i wygląda kobieta- właścicielka czerwonej Alfy Romeo i to we mnie pozostanie. Tak, właściciele tych samochodów mają w sobie nutkę szaleństwa, umiłowanie piękna, sztuki często wbrew zdrowemu rozsądkowi znane jest od dawna naturze ludzkiej. Pamiętam jak zachwyciłam się tą zdolnością umysłu w czasie czytania „Martwej natury z wędzidłem” Zbigniewa Herberta. Opowiada o Holendrach. Tak racjonalny naród, doskonale prosperujący, zorganizowany, posprzątany, a jednak ma w swojej historii dwa tematy wszechogarniającego szaleństwa.

Tak mógłby powiedzieć, ktoś, kto nigdy nie uległ hipnotycznemu działaniu piękna kwiatów, ktoś, kto nigdy nie trzymał w ręku pędzla, nie przeżył ekscytacji dotknięcia nim płótna, pozostawienia śladu farby, jak najgłębsze wyznanie.

(Zaproszenie na plener malarski)

Tak, Holendrzy mają to w naturze, umiłowanie piękna płynie w ich krwi, nakazując być uważnym i wyczulonym na każdy przejaw twórczości, kontemplacji piękna. Były czasy, gdy Holender gotów był za jedną unikalną cebulkę tulipana sprzedać swoją karczmę, były też czasy powszechnego uprawiania malarstwa. Obrazami można było zapłacić za wszystko, obraz był wianem dla ukochanej córki. Każdy malował, nikogo nie dziwiło, że rzeźnik po swojej pracy, zamykał się w swojej samotni, gdzie na stałe rozłożone były sztalugi i stolik na farby, a w rogu pokoju, przy oknie pieczołowicie zaaranżowana – martwa natura.

Bo jak twierdził Pablo Picasso: „Niczego nie można dokonać bez samotności. Starałem sobie stworzyć jak najzupełniejszą samotność. Ale mi się to nie udało. Odkąd istnieje zegar, niemożliwe jest osiągnięcie samotności. Czy wyobrażacie sobie pustelnika z zegarem? Trzeba więc zadowolić się „pozorowaną samotnością”, tak jak pozoruje się loty przyszłych pilotów. W tej ograniczonej samotności trzeba się jednak całkowicie pogrążyć (…) Moje obrazy przedstawiają ludzi, którzy wzięli rozbrat z naturą i cywilizacją i są zdani na łaskę nieznanych i tajemniczych sił. Wszystko, czego dotknę ożywia się i staje ucieleśnieniem któregoś z elementów mego wewnętrznego dramatu (…) Od tych, którzy patrzą na moje obrazy, żądam tylko jednego: by odczuli wzruszenie podobne do tego, które skłoniło mnie do stworzenia tego dzieła.”

19 kwietnia 1973 roku

Wzruszenie, które skłania do tworzenia.

Życzę sobie takich wzruszeń …

Życzę też tym, którym dobrze życzę …

Sam akt tworzenia, malowania, pisania jest zagłębieniem się w siebie, odnalezieniem tej wewnętrznej twórczej „samotności”, którą mnisi osiągali w medytacjach.

Autor

 

Witam Ciebie ciepło na moich stronach,

Znajdziesz tu zapis doświadczeń, fantazji i przemyśleń zmierzających do odnalezienia własnej, twórczej indywidualności i harmonizowania jej z realiami życia, a czasami na odwrót …
Inspiruję do własnych przemyśleń, by codzienność stała się świadoma, harmonijna i piękna, pełna zdrowia, życzliwości i obfitości.
Zamieszczam propozycje masaży, zabiegów, ćwiczeń i metod przetestowanych przeze mnie i moich przyjaciół.
Bo życie może stać się pasjonującym eksperymentem.

Posiadam państwowe uprawnienia w zawodzie biomasażysty, doradcy personalnego, naturopaty. Pełnię zaszczytną funkcję  Jestem Dyplomowanym Mistrzem  Naturoterapii.

Zapraszam

1.A. Pozasłaniaj jej lustra

1.A. Pozasłaniaj jej lustra

6 marca 2010r. Ociepliło się, mgła jak mleko wypełniła całą przestrzeń pomiędzy budynkami, drzewami, jak dziecko, które zbyt mocnym kolorem wypełnia tło rysunku, gubiąc kontury osób i przedmiotów, które narysowało. To pewnie przez tę wilgoć wciąganą w płuca z każdym oddechem, wnikającą w buty z chodników jak bajora. Pamiętam wrażenie mglistości w pokoju mamy na kilka tygodni przed jej śmiercią. Teraz cichnie Ona. Pierwsze spotkanie, rozmowy, stają przed oczami. – A pamiętasz jak się pierwszy raz spotkałyśmy dostałaś ode mnie dużą szyszkę. Zawsze zazdrościłam kobietom takich balonów. Zadziwiające są rozmowy z ludźmi na progu śmierci. To, co pamiętają, do czego przywiązują uwagę. Patrzyłam zawsze na nią z podziwem – jej smukłe, długie nogi, subtelne dłonie i błyskotliwość umysłu, żarty, w których umiała powiedzieć całą prawdę. Patrzyłam z zazdrością jak słuchają jej mężczyźni, jaką przyjemność czerpią nawzajem z rozmowy – życzliwość i inteligencja. Tak. Ona była dla mnie w tym względzie niedoścignionym wzorem. “Balony” długo uniemożliwiały mi takie rozmowy. Jak można tego zazdrościć. A teraz? Teraz życie przegląda się w emocjach, gdzie potrzeba miłości, potwierdzania atrakcyjności, dotyku i zachwytu wysuwa się na pierwszy plan. Też pamiętam to pierwsze spotkanie, choć szyszka mi umknęła, zapamiętałam dobrze żart o moim najsłabszym miejscu ”jak chłodny skurcz w piersiach”. – Czas na pieszczoty Ciociu. Dotyk zbliża, zbyt mało go między ludźmi. Masaż daje ukojenie, pozwala otworzyć się, zaakceptować. Muszę być delikatna i uważna, jej ciało jest bardzo wyniszczone, wrażliwe, nawet miejsca, które objął niedowład dają impuls bólu przy normalnym nacisku. Rozmowy ściszonym głosem przybliżały nas do siebie. Otwierał się czas dzieciństwa, młodzieńcze marzenia, tęsknoty skrywane w dorosłości. Czułam jak ważne to słowa, jak rzadko wypowiadane. Jestem. I to chyba najważniejsze. Szukam słów- kluczy. Wiem, może usłyszeć je ode mnie. Teraz musi zobaczyć w swym życiu spełnienie. Wędrówka w przeszłość rozpoczęta. – Podobasz mi się Ciociu. Zachwycała mnie zawsze lotność ludzkich umysłów, zdolność żonglowania wiedzą naukową, literacko- baśniową i życiową. Przeplatanie ich elementów w luźnej rozmowie, która nie musi być o pogodzie, ani o “dupie Maryny”, ale może otwierać świat, którego jeszcze nie znamy, rozbudzać ciekawość, doskonalić świadomość. Ona nawet teraz zachowała tę zdolność, choć nowotwór panoszył się w jej mózgu, nadal była zdziwiona, dotknięta płytkością rozmów hałaśliwych pacjentek. Jak Ona to robi: jest jednocześnie zaabsorbowana masażem, rozmową ze mną i potrafi celnie parafrazować tekst rzucony w sali. Człowiek jest zadziwiającą istotą. Darem niewątpliwym w tej sytuacji jest brak konieczności podawania środków przeciwbólowych. Z mamą miałam trudniej – gdy dawki wzrastają – traci się świadomy kontakt. Pozostaje samotna modlitwa i wyszukiwanie w myślach samych jasnych chwil spędzonych razem, podsumowywanie życia bliskiej osoby na plus. Jestem. *** W obliczu bezsilności chciałoby się zająć czas czymś na tyle ważnym, by usprawiedliwić brak działania. Aż nagle zrywasz się i, gdy wszystko wydaje się być stracone, podejmujesz rozpaczliwe próby odwrócenia biegu rzeczy. Gdy rodzina jest wyczerpana opieką można mieć wątpliwości czy podejmować wysiłki odwrócenia… Co sprawia, że gotów jesteś do zrywu? U mnie było to kilka słów: “Chcieliśmy z mamą obejrzeć razem igrzyska 2012, mogłaby jeszcze pożyć, chociaż ze cztery lata…” Diagnoza jest nieubłagana – kilka dni. Gdyby była metoda pewnego leczenia raka… Dostałam inspirację. Wtedy, gdy umierała moja mama byłam sama tak wyczerpana fizycznie, że nie miałam siły podjąć głodówki. Teraz jestem w głodówkach silniejsza. Wystartowałam: dzisiaj same płyny- woda, herbaty ziołowe, żeby nawodnić i przefiltrować pozostałości normalnego jedzenia. Zazwyczaj przygotowuję się do głodówki kilka dni, odstawiam poszczególne produkty: mięso, pieczywo, cukier, teraz już nie ma na to czasu. Irracjonalna inspiracja brzmi: trzy dni bez jedzenia i bez picia w intencji uzdrowienia. Kiedyś słyszałam o takim darze, że poskutkował. Mój naukowy umysł podjął ten eksperyment, który to z kolei… Organizm oczyszcza się z toksyn, ból głowy, chłód dłoni, zwiększone zapotrzebowanie na ciepło i sen. To znany mi etap głodówki, obawiam tego punktu: “bez picia”, gorąca woda jednak w znacznym stopniu rozgrzewa. Zaplanuję na jutro cieplejsze ubranie. Kilka lat temu podjęłam pierwszą próbę jednodniowej medytacji “bez jedzenia i picia”, ludzie głodni mają takie wielkie oczy. Mentalnie pracuję nad oczyszczeniem dostępu do punktu z życia Cioci, którego negatywne emocje stworzyły impuls do powstania pierwszych komórek rakowych. Jutro poproszę o niego Ciocię. Będę szeptała jej do ucha licząc na to, że pomimo, że sama nie może już mówić, dotrze myślą do tego momentu, zlokalizuje go i wypełni przebaczeniem. Dzisiejszy dzień głodówki jest w tej intencji. *** Zaprawiona w głodówkach, czuję jednak głód. Jak chyba nigdy. Wyciszam się i zatapiam w obowiązki. Na szczęście energii mam dużo, a ból głowy zmniejszył amplitudę sygnału. Intencja sprawia, że bez trudu znoszę głód, zapachy normalnego życia. W myślach moich – Ona. Nadzieja wbrew doświadczeniu. Coś nieuchwytnego sprawia, że ludzie inaczej mnie postrzegają. Zawsze tak mam – głodówka przyciąga życzliwość. Skupienie, zasłuchanie, jakby czas nabrał innego wymiaru, jakby tworzyła się inna przestrzeń wokół mnie, przestrzeń, która wpływa na wszystkich, których ogarnia. Trudno dobrać słowa, by to wyrazić. Zwiększone zapotrzebowanie na sen i ciepło. Rozgrzana popołudniowym snem głodowym jadę do Niej. Zdaje się spać, dotykam jej czoła, głaskami nanoszę krem na twarz, zaczynam szeptać. Każde moje słowo odbija się ruchem Jej ciała, grymasem twarzy. Szeptam tylko dla Niej, pochylona nad jej głową, niemal wprost do ucha. Szukam zranień, prowadzę jej myśl przez żale, pretensje. Gdy trafiam w sedno- spogląda na mnie szeroko otwierając oczy. Obejmuję Ją kładąc dłoń na brzuchu, by czuła się bezpiecznie jak dziecko w matczynych ramionach i szepczę dalej, zachęcam do kontynuowania podróży w przeszłość, głaszcząc czoło prowadzę w miejsca, które pamięć starała się ukryć najskrzętniej. Jest poruszona i próbuje mi coś opowiadać. W odpowiedzi na energię moich szeptów odezwała się kobieta z łóżka obok. Pomimo mojego pochylenia i skupienia nad Ciocią, rozgadała się żalami na złośliwość personelu szpitalnego. Zastanawiające, że nasze myśli potrafią wywoływać taki rezonans, że wzbudzają podobne myśli w osobach obok nas. Nie pierwszy raz mi się to przytrafia, że zastanawiam się nad fenomenem sugestii poddawanych samą myślą. Ta pacjentka na łóżku obok bezbłędnie odczytała moje myśli, bo szeptów słyszeć nie mogła. Opowiadała głośno o swoich żalach, a ja wsłuchiwałam się w myśli Cioci, odnajdując w moim zasłuchaniu jej opowieść o żalu, złości i zranieniu. Każdy ma swoją własną opowieść, już o tym wiem. Teraz pozostaje tylko jedno: „Ja Anka wybaczam wszystkim, którzy mnie skrzywdzili, wybaczam sobie, że krzywdziłam innych i proszę o wybaczenie”. Wycisza się, uspokaja, a ja gładzę Jej włosy zakładając za ucho, tak jak lubiła. Jest jak mała dziewczynka, zmęczona całodziennym, dziecięcym zapracowaniem. Czuję przypływ czułości. *** Drugi dzień głodówki z myślą o Niej. Obmywam gorącym strumieniem wody spragnioną skórę. Wysiłkiem jest mocne natarcie ciała szorstkim ręcznikiem. Czuję się osłabiona, powoli idzie mi poranna toaleta. Pilnuję, by głęboko oddychać, bo najchętniej wstrzymywałabym oddech. Ból głowy ostatnich dwóch dni minął zupełnie, głód jednak pozostał. To zadziwiające- każda głodówka jest inna w swoim przebiegu. Poranne sam na sam z sunią po świeże pieczywo też bardziej spacerowe niż zwykle. Lubię wciągać w nozdrza powietrze dnia, który szykuje się do swego pędu. Zanim rozpędzi się na dobre, lubię zapatrzeć się w niebo i wróżyć z jego kolorytu pogodę na dziś. Sunia jest w figlarnym nastroju i zachęca mnie do figli przysiadając na przednich łapach. No, tak… Czas skupić energię i ruszyć do pracy. Czasem inspiracja czy wsparcie przychodzą nieproszone. Dostajemy gratis. Przypadkowo usłyszane słowa, książka otwierająca się na tej konkretnej stronie, olśnienie… Tym razem telefon. Inspiracje wybierają różne drogi dotarcia. Już wiem co dzisiaj mam zrobić. Koncentracja na celu sprawia, że nie rozdrabniamy się na rzeczy mniej istotne, a przeszkody pokonujemy z marszu. Moje skoncentrowanie myśli dziwnie się objawia. Przed wizytą w szpitalu miałam jeszcze odebrać zaległe zaświadczenie od mojego lekarza. Wyciągnęłam kartę na konkretną godzinę i byłam dziesięć minut wcześniej. Spotkałam się jednak z nowym porządkiem rzeczy wprowadzonym przez dwie starsze panie, według którego musiałabym czekać jeszcze godzinę na wejście do lekarza. Zaskoczyły mnie moje własne, spokojne, stanowcze słowa, że mam kartę na 11.30 i o tej godzinie wchodzę. Tak też się stało. Bez awantury, pretensji, tak właśnie się stało. Hmmm, zadziwiające. Koncentracja na celu. Dzisiaj miałam ważniejsze zadanie niż wojenki kolejkowe. Oddychała ciężko przez otwarte usta. Znam ten oddech. Pozostało jej jeszcze tylko jedno doświadczenie. Położyłam dłoń na Jej sercu i wyobraziłam sobie jak płuca wypełnia światło, jak opływa wokół całe ciało, jak wszystkie wspomnienia i myśli rozjaśniają się. Jakby cały umysł, uczucia i emocje zastąpiło to jasne. Jak leżąc na plaży w cieple i słońcu cały świat przestaje być ważny i czas rozpływa się w bezczasowości. Jak piękno i wolność, i czuła pieszczota wymarzonych ramion. *** Spadł pierwszy wiosenny śnieg. Paradoks? A jednak. Sześciocentymetrowa warstwa puchu okryła wszystkie atrakcje odsłonięte przez odwilż. Sąsiad hałasuje już szuflą. Razem raźniej, też lubię odśnieżać. Powietrze jest rześko – ciepłe, ptaki drą się już całkiem wiosennie, a ja bawię się śniegiem. Ach te paradoksy. Sunia też wydziera się radośnie, skacze właśnie tak, by spadł na nią śnieg, który zrzucam z szufli. Pierwszy wiosenny śnieg. I pewnie ostatni. Co by się nie działo – wiosna rozjaśnia niebo. Slogan głosi, że wszystko budzi się do życia, a ja wyruszę z Nią w ostatni spacer – na pożegnanie. Za dużo ostatnio tych pożegnań. Nowotwory zbierają swoje dorodne żniwo. Wieczorem zapalę świecę. Dawniej utrzymywano płomień przez trzydzieści dni od dnia pogrzebu, zasłaniano na ten czas wszystkie lustra, w których zwykł przeglądać się zmarły. Hmmm, a gdyby tak była metoda pewnego leczenia nowotworów…

1.G. Paradoks

Lubię czasem specjalnie zaburzyć stylistykę swoich tekstów, specjalnie wprowadzić błąd. Zauważyłam, że bardziej niż normalnie skupia to uwagę czytającego. Można w myślach poprawiać taki błąd, albo zastanowić się dlaczego został popełniony i czy czasem nie stało się to celowo..

Wnioski wyciągnięte z obserwacji doprowadziły mnie do konieczności określenia zjawiska błędu, który w strukturze biegu zdarzeń ziemskich przyjmuje postać paradoksu.
Wniosek jaki wysnułam na tamtym etapie rozważań dotyczył przydatności tej wiedzy w życiu. Odkryłam, że każdy ciąg zdarzeń ma swój błąd, oznacza się swoistym paradoksem, albo chociaż jedynie go zawiera. Tworząc więc wizję przyszłych zdarzeń musimy wziąć pod uwagę to zjawisko. To tzw. żeglarska “poprawka na wiatr”.
Też lubię to stwierdzenie, dopuszcza ono do świadomości działanie nieprzewidzianego, jakkolwiek Tego nie nazwalibyśmy. Roboczo nazwijmy to paradoksem. Jeśli więc tworzę wizję zdarzenia, mogę sama wkomponować weń błąd. Jeśli ja tego nie zrobię, zrobi to za mnie ta siła. Jeśli jednak zgodzę się na jakiś element układanki, który powoduje, że realizacja mojego zamiaru nie jest do końca idealna. Może uda mi się uniknąć błędu, który zakwestionowałby sens zdarzenia, które chciałabym by zaistniało. A może to właśnie ten błąd “wdrukowany” w plan, pozwoli na wpisanie się go w historię. Wiedzę tę wykorzystywali co uważniejsi artyści. Że przypomnę choćby Mistrza Leonardo, którego płótna tak ostatnio są wnikliwie analizowane w celu odczytania zagadek, które zostały ukryte pod postacią błędów. Chcesz by Twoje dzieło przetrwało wieki – zawrzyj w nim błąd.

Dzisiaj przyszło olśnienie. Wcześniejsze rozważania na temat paradoksu jako siły powodującej zmianę toru zdarzeń, poszły dalej. W biegu historii, rozwoju ludzkości to jak koło zamachowe. Pozwala na rozwój. Błąd, jako poczucie niepełności, poczucie, że czegoś brakuje, że można coś ulepszyć, przymus, by coś odkrywać, zdobywać, udoskonalać. W tym sensie, paradoksalnie, błąd jest esencją energii na Ziemi. Pozwala na rozwój, zmusza do zmian. Ale, ale !!!
I tu przyszło paradoksalne olśnienie. Obudziłam się znów z wrażeniem, że jestem blisko, ale popełniam kolejny błąd. Zrozumiałam, że ta esencja jest elementem, który utrzymuje ciągłość życia, kolejność zdarzeń, jest przymusem, który powoduje, że świat musi dalej trwać, że tworzą się nowe plany wcieleń.
Jest więc jedynie narzędziem, którym mam się nauczyć posługiwać, użyć go i …
odłożyć na półkę.

Proces, któremu zostałam poddana dzięki “przypadkowemu” spotkaniu, wysiłkowi zrozumienia pomimo “mówienia innymi językami” i “zbiegom okoliczności” prowadził do olśnienia.

W istocie tworzenia jest paradoks. Zrozumienie tworzenia prowadzi do jego odrzucenia. Jednak trzeba przejść przez te wszystkie etapy, by dojść do świadomości, która “Jest”

Ponad błędem
Ponad paradoksem
Ponad tworzeniem
Ona po prostu Jest

Hipnoza

Hipnoza

Zawsze uważałam hipnozę za źródło moich obciążeń. Mistrzyni w autohipnozie stworzyłam sobie świat na pograniczu baśni, gdzie ludzie jawią się jak mityczne stwory czy przedstawiciele ludów wymarłych, zapomnianych. Odnalazłam w rzeczywistości ślady dawnych światów, które doskonale odczytują artyści zapędzający się w baśniowy świat Fantazy. Wiedźmini, smoki, Sarumani i drzewce czy takie zjawiska jak Tom Bombadil. Nie tylko dla mnie obcy i niezrozumiały wydawał się realny świat. Nie ja jedna nie dawałam zgody na świat taki jakim jest. Autohipnoza pozwalała przetrwać. Żyję w świecie, w którym baśnie dominują nad realem. Jakkolwiek naukowo próbowałabym to tłumaczyć, nie jest to powodem do chwały, bo wprowadza rozdźwięk między światem wewnętrznym, a rzeczywistością i kieruje wprost w obłęd.

Wpisany jednak w naszą strukturę pęd do uczenia się, rozwoju, postawił na mojej drodze to wyzwanie. „Przypadek” to kolejne zjawisko, obok paradoksu, fascynujące mnie w życiu.

Wiara w realność baśniowości rozbudza intuicję i wrażliwość. W baśniach bohaterzy składają ofiary, podejmują szlachetne poświęcenie, by dojść do mocy, wiedzy i chwały na poziomie przekraczającym ich wyobrażenia. Każde więc wielkie dzieło, pragnienie, okupione musiało być ofiarą. Wymyślałam nowenny, posty, głodówki, ofiarowania. W przeróżny sposób umartwiałam swoje ciało, serce i umysł. Wytwarzany potencjał energetyczny powodował dalszy rozdźwięk ze światem realnym. Pogłębiała się moja wiedza wynikająca z tych doświadczeń i utwierdzałam siebie w przekonaniu, że nawet miłość nie działa tak jak ofiara. Drogi opatrzności bywają jednak zaskakujące. Pracując z przyjaciółmi nad mało znaną metodą terapeutyczną kilkakrotnie sięgnęliśmy po ćwiczenie ugruntowujące pozytywne zmiany energetyczne w ciele, osadzając je mocno w rzeczywistości. Rzeczywistość była tematem ukierunkowującym rozbudzone procesy zmian. Rzeczywistość stojąca w opozycji do obłędu.

Nie trzeba było czekać długo na efekty tych ćwiczeń. Najlepszym sposobem na problem, który nas ogranicza, przeraża, jest stanięcie z nim oko w oko. Podjęłam kurs hipnoterapii zawodowej prowadzony przez Grzegorza Halkiewa. Wyostrzył moje zmysły, wzmógł uważność. Paradoksy bywają skuteczne częściej niż nam się to wydaje. Posłużyć się jednym obciążeniem ,by uwolnić się od wielu. Z jakiś powodów metoda ta miała czekać na mnie do tej chwili, by praca nią przyniosła niezwykłe efekty. Gdy wyjawiłam z jakim problemem chcę pracować w czasie ćwiczeń- zostałam odrzucona. „To zbyt trudne” – usłyszałam. Łatwiejsze było uwalnianie się od nałogu. Czyżby rzeczywiście hipnoza miała się na mnie nie sprawdzać? Łatwiejszy temat? Marzenia? Nie mam marzeń, ale gdyby tak udało się uwolnić od mechanizmu osiągania czegoś przez składanie ofiar, gdyby tak być bogatszym o przekonanie, że mogę otrzymywać dary z powodu samej łaskawości świata, łaskawości Boga, gdyby wymyśleć inny rodzaj „okupu”. Świat baśni wplatany do realnego świata?

A jednak! Wyzwanie podjęła kobieta. Kobiety to cudowne istoty, umieją rozpalać zdobywców, odkrywcom dodają zapału, inspirują do zmian. A Karolina jest wyjątkowo kobieca: piękna, obdarzona dziecięcą intuicją. Poprowadziła mnie w indukcji na pustynię, której piasek miał kolor miedzi. Przede mną zapłonął słup ognia, a ja zastanawiałam się czy weń wejść. Karolina jednak była tego pewna. Płomień przetrawił moje ciało i zwalił mnie z nóg nie czyniąc krzywdy. Poczułam pieszczotę wiatru na twarzy i czułam się dziwnie – byłam szczęśliwa.

Od tej chwili podejmowane przeze mnie ofiary przestały działać. Stanęłam przed koniecznością wyruszenia w drogę, jak Jazon w poszukiwaniu złotego runa. Gdy dawne metody przestały działać- szukam nowej drogi, siły doskonalszej od ofiary. Może to tak jest, że konieczne jest przepracowanie tematu ofiary. Przekonanie, że w moim świecie miłość nie działa- działa tylko ofiara, przestaje funkcjonować.

Rzeczywistość, która nie wymaga ofiar. Jak pozwolenie na swobodny przepływ, wzajemne radosne obdarowywanie się. Teraz widzę jak ofiara zawiera w sobie wymuszenie, zmiany „na siłę” naturalnego rytmu, walkę, próbę sił. Ja rezygnuję z walki, wybieram swobodny przepływ wszelkich obfitości.

Obciążenie, które staje się uwolnieniem. Zjawisko znane w terapiach, nie tylko psychologicznych- to, co nas przeraża, jest dla nas najtrudniejsze, staje się drogą do zrozumienia siebie i rozwoju. Dziękuję Grzegorzu za profesjonalne wprowadzenie w świat możliwości technik hipnotycznych. Indukcje hipnotyczne włączyłam na stałe do swoich- „przepuszczonych przez siebie” technik pracy.

Wieści:

pierwszy cech zrzeszający hipnotyzerów – Cech Naturopatów i Hipnotyzerów

16 marca 2010 r.

2. Inaczej

20 marca 2010 r., 20:28 – dziwaczna godzina. Zazwyczaj podawane godziny odjazdu zaokrąglane są do 5 minut. Tyle lat jazdy busami i jeszcze nie startowałam o 20.28. Jestem taka zmęczona, że nieco przeraża mnie całonocna podróż. Jednocześnie czuję się tak, jakbym jechała na wspaniałą wyprawę, jakby miało wydarzyć się coś dla mnie wyjątkowego. Właściwie to pierwszy raz jadę na warsztaty, o których niewiele wiem. Nawet wyjeżdżając na koncert jestem zazwyczaj przygotowana, osłuchana z najnowszą produkcją artystyczną, a w przypadku warsztatów robię jeszcze szczegółowsze rozeznanie. Tutaj jadę niemal w ciemno. Może to zapowiedź tematu, który coraz natarczywiej domaga się uważności, niewielkich kosztów, a może polecenie osoby zaufanej, a może perspektywa samotnej podróży, w której mogę tyle rzeczy zrobić „inaczej”.

Z Wrocławia do Jeleniej Góry busem firmy „Krycha” i dalej mpk do Sosnówki Górnej za 2,28. Kto dzisiaj rozdrabnia na takie grosiki, minutki? Uwaga na szczegóły: 20:28, 2,28 dodaję w myślach: =12, 1+2=3 omne trinum perfectum, hmmm. Jak klamra spinająca początek z kresem podróży.

Noc w busie nie zapowiada się atrakcyjnie. Zwyczaj komórkowego zdawania relacji z każdego etapu podróży i prowadzenia pogawędek “intymnych” wkurza w tak ciasnej przestrzeni. Dobrze, że córcia nie pozbawiła mnie swojej mptrójki z muzyką inspirowaną Wiedźminem . Z takim podkładem oderwanie się od wszystkiego co znam stanie się tu i teraz. Przestrzeń za oknem roztańczyła się wyobrażeniami dawnych lasów pełnych roślin mocy, światełek jak odległe ogniska zapalane dla podróżnych, by trafili do celu, odpłynęłam w przestrzeń indukcji wyobrażenia świata, w którym niemożliwe staje się możliwym. Pozwoliłam, by myśli swobodnie wpływały i wypływały jeszcze spokojniej, nie zatrzymywałam ich, nie nakręcałam. Umysł otwiera się wtedy na inne wydarzenia, inne inspiracje i innych ludzi. Lubię ten stan umysłu, jestem uważna i ciekawska jak dziecko.

Dworzec nocnego Wrocławia ma jedno wspaniałe urządzenie- automat do kawy serwujący czekoladę z mlekiem. Strasznie mi zimno. Co ja sobie wyobrażałam? Że tutaj jest już wiosna upalna i kwitnąca? Chyba tęsknota za słońcem zaćmiła mój zdrowy rozsądek. Aksamitny żakiet i półbuciki na obcasie to nie był najlepszy pomysł. Teraz to widzę, że przecież wyruszyłam w góry!! Jak mogłam się tak wybrać. Przecież nawet w czerwcu na wypad w Tatry zabieram ocieplane trapery i rękawiczki. Gorąca czekolada utula moje pretensje do samej siebie. Tłumaczę sobie, że tym razem pozwalam, by wszystko było inaczej. Rozglądam się uważnie dokoła. O czym myślą ludzie oczekujący świtu wraz ze mną, milczący i zapatrzeni, a niewidzący? Przypominam sobie zachęty Gurdżijewa do wprowadzania zmian w przyzwyczajeniach, by przestać być maszyną człowieczą, kierowaną programami, by czuć tak jakby pierwszy raz, poruszać się jakby pierwszy raz stawiając stopy, patrzeć na znajomą twarz jak pierwszy raz. Wprowadzanie świadomych zmian np. w rytmie chodzenia, sposobie trzymania widelca, w reakcji emocjonalnej na powtarzające się sytuacje, … wszystkie te zabiegi pomagają skupić uwagę, przyjrzeć się czynnościom, myślom i emocjom, które „dzieją się” niejako bez naszej świadomej zgody- ot tak – z przyzwyczajenia, bo każdy tak robi, bo tak wypada, bo tak mnie uczyli, bo … A teraz może by tak – inaczej, tak jak świadomie zdecyduję, wybiorę, i będzie to mój wybór, i moja możliwość zmiany, gdy tylko taka będzie moja wola, ech

Jelenia Góra wita mnie ostrym słońcem, tak, tego mi było trzeba. Wyciągam aparat, już lubię tu być. Autobus odjeżdża spod teatru Norwida, przystanek jest wprost na środku bocznej uliczki, nikogo to nie dziwi poza mną, mam uśmiech od ucha do ucha, na wyświetlaczu w autobusie wypisują moje imię

Kręta górska droga wspina się powolną, malowniczą mozolnością. Na jej środku rozlewa się jeziorko, a droga okala je z obydwu stron, jak szlak Morskie Oko. Domy przybierają fantazyjne kształty i baśniowe nazwy jak ”Pyszałek”, “Leniuszek”, nawet przystanek nosi nazwę “Krasnoludki”. Słońce jeszcze niewypiętrzone, a już ostro promieniście razi w oczy. Na to akurat jestem przygotowana- okulary zabrałam

Śnieżna Kopa w Sosnówce k/Karpacza. Pięknie

Przed pensjonatem huśtawka, jak u mojego dziadka, zrobił ją sam, dla mnie. Cicho i spokojnie, szemrze w lesie strumyczek i pachnie starodrzewem. Nie odmówię sobie. Słyszę jak sznur ociera się o belkę zamocowaną w konarach sosny, u dziadka to był dąb, czuję jak szorstkość sznura drażni dłonie, raj.

Pan Andrzej pokazuje mi pokoik i znika. Mały balkonik z widokiem na Karkonosze, a konkretnie na Szrenicę i Zamek Chojnik. Powinnam się przespać zanim pozostali zaczną się zjeżdżać, ponadplanowe śniadanie i zachęta do spaceru. Pani Krystynka maluje tutejsze pejzaże, opowiada mi o wykupywaniu starych willi w okolicach, które przez zachłanność kolejnych właścicieli popadają w ruinę. Takie opuszczone obiekty to gratka dla malarzy. Wyobraziłam sobie plener malarski tutaj. Jak niegdyś malowniczość Bożechowa pod Lublinem skłoniła mnie do zorganizowania tam pleneru. Szkoda czasu na sen- wyruszam na łowy fotograficzne. Okolica okazuje się idealna nie tylko dla zestresowanych/zapracowanych czy dla artystów.  Mijają mnie co chwila jaskrawo ubrani “w obcisłe” (jak śpiewał Lech Janerka) rowerzyści, chyba trafiłam na obóz kolarski. Strasznie są szybcy i chyba specjalnie przyspieszają uciekając mi z kadru- taka zabawa- kto szybszy, a mój aparat ma na dodatek opóźnioną migawkę, to ci heca.

Idę grzecznie, jak przystało na ceprówkę na obcasikach, wzdłuż asfaltowej drogi. Inaczej! Skręcam więc w las, chciałabym iść jak Indianin- bezszelestnie. I aż śmiać mi się chce w głos na tę myśl, gdy czuję swoje butki na nogach. Drobinki igliwia wsuwają się w buty. Idę bez ścieżki, ale wyczuwam jakiś trakt wyznaczony przez zwierzęta.

Ślady saren, szyszki obgryzione przez wiewiórki, jakieś pozostałości po zwierzęcej uczcie. Czuję się jak tropiciel. Ciekawe jakie zwierze wyjdzie mi pierwsze na spotkanie? No i jest. Wyszło. Oto to dzikie zwierze Piesek sąsiadów pana Andrzeja.

Mówią, że kto drogi skraca, do domu nie wraca, a ja wyszłam idealnie na pensjonat „Śnieżna Kopa”, ha!

No to w nagrodę pohuśtam się na huśtawce

Już wiem, że niedaleko jest święte źródełko spełniające życzenia (jeśli z wodą w ustach obiegnie się kapliczkę 7 razy dookoła nie roniąc ani kropelki), miejsce mocy- czakram energetyczny (granitowa skała do wdrapania się i wyciągania rąk w górę dla wchłonięcia energii bijącej z dołu), chałupy budowane specjalnie dla potrzeb filmu „Wiedźmin” (i dla tych potrzeb palone).

Same cudowności paradoksalne

Huśtam się na desce i … Jestem. Szczęśliwa