Powięź w koncepcjach nauki

            Pojęcie powięzi od dawna funkcjonuje w terminologii medycznej. Zajmując się biomasażem nie sposób pominąć zasady wpływania na powięź ciała. Dzięki tej wiedzy możliwe jest kształtowanie nowej formy, albo inaczej powrót do naturalnej – harmonijnej sylwetki. Powięziowość jest jednak zjawiskiem dużo szerszym. Niewidzialne pole wypełnia, łączy i przenika cały nasz wszechświat. Wszystko istnieje wewnątrz wielkiej „siatki” łączącej nas ze sobą nawzajem, z naszym światem i z uniwersalną wyższą siłą. Wszystko jest ze sobą połączone, a jeśli tak jest to – cokolwiek robimy w jednej sferze naszego życia, musi mieć efekt i wpływ na inne jego sfery.

            Daje to niezwykłe możliwości, ale przede wszystkim świadomość odpowiedzialności za własne działania, słowa i myśli w stosunku do osób, którym chcemy pomagać jako, naturopaci, hipnotyzerzy, bioenergoterapeuci czy biomasażyści. 

Ciekawą koncepcję człowieka w świecie, łączącą się z ideą powięziowości ciała, relacji i zdarzeń, przedstawił Gregg Braden w opracowaniu „Boska matryca. Łącząc naukę, cuda i wiarę”. Tajemnica Boskiej Matrycy to świadomość naszego zjednoczenia poprzez pole energii, które wszystko łączy. Pomysł postrzegania życia jako uniwersalnie połączonego hologramu przywoływany był już w starożytności. Najdawniejsze tradycje duchowe przypominają nam, że w każdym momencie każdego dnia dokonujemy wyborów afirmujących lub negujących nasze życie. W każdej sekundzie wybieramy odżywianie się w sposób wspierający lub niszczący nasze  życie, wykonywanie głębokich, natleniających krew oddechów lub płytkich, negujących życie; a także myślenie o innych ludziach w sposób wspierający ich albo osłabiający.

            Każdy z tych, wydawałoby się, niewiele znaczących wyborów ma konsekwencje dzięki holograficznej świadomości. By wyjaśnić ten fenomen, przez wiele wieków zastrzeżony jedynie  dla Wtajemniczonych, trzeba skupić uwagę na przestrzeni, która jest nośnikiem holograficznych impulsów, przestrzeni, która jest „pomiędzy”.

            Od czasów starożytnych Greków, ci, którzy wierzyli w uniwersalne pole energii wiążące wszystko, odnosili się do niego po prostu jako do eteru. W greckiej mitologii eter uważany był za esencję samej przestrzeni i określany jako „powietrze, którym oddychają bogowie”. Pitagoras i Arystoteles określali go jako piąty element kreacji – najbardziej tajemniczy żywioł wśród elementów: ognia, wody, powietrza i ziemi. Ojciec współczesnej nauki – Izzak Newton – określał eterem niewidzialną substancję, dzięki której może istnieć wszechświat, która odpowiada zarówno za grawitację, jak i za odczucia ciała, jakby była żywym duchem.

            Dopiero jednak teoria elektromagnetyzmu Jamesa Clerka Maxwell’a w naukowy sposób opisała eter, który łączy wszystko, jako „materialną substancję subtelniejszego rodzaju niż ciała widzialne , przypuszczalnie istniejącą w tych obszarach przestrzeni, które pozornie są puste”. Naukowcy początku XX wieku myśleli o eterze jak o rzeczywistej substancji będącej czymś pomiędzy materią fizyczną, a czystą energią, w której mogą poruszać się fale świetlne czy dźwiękowe. Laureat Nagrody Nobla, twórca tzw. równań Lorentza – Henrik Lorentz w 1906 roku stwierdził: „Mogę jedynie uważać iż eter, który jest siedliskiem pola elektromagnetycznego z jego energią i wibracjami, jest obdarzony pewnym stopniem substancjalności, jakkolwiek odmienny może być od zwykłej materii”. Korzystający z równań Lorenza Einstein również wierzył, że odkryte zostanie to, co wypełnia pustkę. Mówił, że „Przestrzeń bez eteru jest nie do pomyślenia. /w takiej przestrzeni nie tylko nie byłoby rozprzestrzeniania się światła, ale również możliwości istnienia norm czasu i przestrzeni”. Jednak zastrzegał, że eter nie powinien być uważany za energię w zwykłym tego słowa znaczeniu, że w wyniku swojej tajemniczej natury może on zachowywać zgodność z teoriami Einsteina.

            Naukowcy wciąż analizowali strukturę tej niezwykłej esencji pustej przestrzeni, pomimo nieudanych eksperymentów, które miały potwierdzić istnienie eteru. Najsłynniejszy został przeprowadzony  w 1887 roku przez Alberta Michelsona i Edwarda Morleya. Założenie było jasne – jeśli eter istnieje, to musi istnieć energia będąca wszędzie, spokojna i nieruchoma. Jeśli tak jest, to przejście planety Ziemia przez to pole musi wywołać jego ruch, który właśnie próbowano zmierzyć.  Zamierzali więc udowodnić istnienie tzw. „wiatru eterowego”. Podobnie jak prawdziwy wiatr wpływa na przelot samolotu w zależności czy leci on „z wiatrem” czy „pod wiatr”, tak prąd eteru musiałby wpłynąć na promień światła wypuszczony w dwóch różnych kierunkach jednocześnie. Przygotowania do eksperymentu wstrząsnęły światem naukowym, jednak sam eksperyment nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Wniosek był prosty – eter nie istnieje. Nie dawało to jednak spokoju naukowcom przez następne 100 lat, aż w 1986 roku dziennik „Nature” opublikował wyniki eksperymentów wykonanych przy pomocy bardziej czułego sprzętu. Wnioski były jednoznaczne: istnienie pola o cechach eteru zostało potwierdzone, zachowywało się ono tak, jak sugerowały przypuszczenia sprzed stu lat.

            Fizyka poszła dalej, czemu sprzyjało odkrycie maleńkiego świata atomów.  Rozdzieliła się na dwa nurty: newtonowską – doskonale opisującą nasz codzienny świat („Zasady filozofii naturalnej” – Izzak Newton) oraz kwantową – zajmującą się wyjątkami, które zdarzają się w naszym codziennym świecie (Quantum – nieciągła ilość energii elektromagnetycznej). Fizycy kwantowi wierzą, że nasz świat działa w taki sam sposób jak wyświetlany jest film w kinie – klatka po klatce, tworząc złudzenie ciągłości obrazu. To, co obserwujemy patrząc na nasz fizyczny świat jest w swojej naturze ciągiem pojedynczych zdarzeń dziejących się bardzo szybko i blisko siebie.  Kwantowa teoria świata to niewiarygodnie rewolucyjna droga myśli. Od Newtona, gdzie przestrzeń i czas są absolutne, poprzez Maxwella i Faradaya, którzy widzieli świat jako pola energii wzajemnie na siebie oddziaływujące, do Maxa Plancka i jego teorii rozbłysków energii zwanych kwantami. Materia na poziomie kwantowym istnieje raczej jako prawdopodobieństwa i tendencje, a rzeczywistość nie jest ani tak realna, ani tak trwała jak by się wydawało.

            Gdy do tych teorii dodamy jeszcze fizykę względności Einsteina – gdzie czas i przestrzeń istnieją połączone jako czwarty wymiar, przy względności przejawiania się czasu, oraz fizykę teorii superstrun – opisującą świat jako maleńkie, drgające struny energii, odnajdziemy naukowe wytłumaczenie fenomenu powięziowego charakteru naszego świata. Wykorzystanie wiedzy o zasadach działania powięzi daje zaskakujące możliwości nie tylko w technikach pracy z ciałem – biomasażu, ale również w technikach analizy relacji czy tak zwanych zdarzeń przypadkowych w naszym życiu. Przestanie nas dziwić sposób w jaki wspieramy naszych ukochanych wszędzie, gdziekolwiek się znajdą, bez potrzeby wychodzenia z domu, czy to, że posiadamy potencjał uzdrawiania, czy też to, że możliwe jest widzenie przez czas i przestrzeń bez otwierania oczu.

            Niemożliwe? Nie bardziej niż wynik kolejnego, szokującego świat naukowy eksperymentu fizyków. W roku 1997 pisma naukowe na całym świecie opublikowały wyniki czegoś, co według opinii tradycyjnych fizyków nie powinno się zdarzyć.

Dla potrzeb eksperymentu cząsteczkę światła zwaną fotonem podzielono na dwie części, tworząc bliźnięta o identycznych właściwościach. Obie cząsteczki zostały wystrzelone w przeciwnych kierunkach. Specjalnie zaprojektowane komory światłowodowe na końcach rozdzielały się, zmuszając bliźniacze cząsteczki do wyboru jednej opcji. Obydwie części dokonywały za każdym razem takiego samego wyboru, jakby, pomimo rozdzielenia, nadal stanowiły jedność. Nawet gdy konwencjonalna wiedza stwierdza oddzielenie i brak kontaktu między bliźniętami, to i tak działają one tak, jakby ciągle były połączone. Fenomen takich zagadkowych eksperymentów Albert Einstein nazwał „nawiedzonym działaniem na odległość”. Dzisiejsi naukowcy uznają ich istnienie jedynie na poziomie kwantowym, nazywając „kwantowym dziwactwem”, naturopaci jednak znają pradawną zasadę: „co na górze to na dole”. Przekłada się to na język Boskiej Matrycy działającej na zasadzie powięziowości: „Co raz było złączone, jest na zawsze połączone, niezależnie od tego, czy jest fizycznie związane czy też nie”.

            Niewidzialne pole wypełnia, łączy i przenika cały nasz wszechświat. Wszystko istnieje wewnątrz wielkiej „siatki” łączącej nas ze sobą nawzajem, z naszym światem i z uniwersalną wyższą siłą.

Słodki Wawel

Wypatruję znaku,

Słodka, gęsta czekolada przed wejściem na dziedziniec Wawelu. Mijają mnie ludzie z przewodnikami w dłoniach, grupy młodzieży z przewodnikiem opowiadającym o zamkowym wzgórzu, piechurzy z aparatami o otwartych obiektywach. Siadam pod parasolami, wzrok ślizga się po ścianie obrośniętej wiosenną kiczowatością zielenią. W drzwiach kawiarni cichutko stanęła pani, nie przeszkadza w mojej kontemplacji otoczenia, czeka aż zerknę na nią. Uważna, uśmiecham się na widok jej subtelnej uważności, sprawia mi ogromną przyjemność. Czekolada będzie cynamonowa 🙂

Wyprawa uważności, wypatruję znaku. Jakiś etap się zakończył, osiągnęłam to, co zamierzałam. Któż nie ma takich chwil, gdy zastanawia się jaki będzie następny etap, do czego przygotowywały mnie wszystkie wydarzenia, które w takim tempie następowały po sobie. Chwila zatrzymania, przypomnienia sobie co jest najważniejsze, by umieścić to znów przed sobą, jak filtr myśli, słów, zdarzeń i decyzji.

Pamiętam moją pierwszą samotną wyprawę w góry. Piastowałam wtedy odpowiedzialne i angażujące na wszystkich płaszczyznach stanowisko dyrektora dużej placówki kulturalnej, bo w dzisiejszym świecie komercji placówka kulturalna zatrudniająca 20 osób to bardzo duża placówka. Dojeżdżałam do pracy busem, a tam kierowca, pan Andrzej, który nic tylko słuchał swojej ukochanej muzyki. Ja po swoich latach studiów i dodatkowych naukowych szaleństw, stanowiska, mądrości i zaradności nawet nie wiedziałam kim na prawdę jestem, zagoniona zobaczyłam z przerażeniem jak życie ucieka mi spod palców, a ja nawet nie wiem jaki smak lodów lubię, bo zawsze wybierałam te, które lubił ktoś mi bliski. Samotna wyprawa w Tatry ustanowiła nowe cele, wszystko zmieniłam w swoim życiu, kto by pomyślał, że impulsem będzie złość na kierowcę, który słuchał – głośno zbyt – muzyki, której ja nie mogłam znieść. Należałby się Andrzejowi oddzielny artykuł za jego zasługę.

Wczorajszego poranka już wszystko we mnie nastawione było na dzisiejszy dzień. Szłam raźno do pracy, a tu niezwykłe spotkanie na styku rzeczywistości. Naprzeciwko szedł człowiek- uderzał palcami o wieczko małej puszki, wyglądał jak kloszard, ale sprawiał wrażenie idącego do pracy. Wśród moich małych dziwactw jest i takie, że mijając żebraków, pijaków, kloszardów, przymykam oczy. Nie chcę patrzeć na ich powierzchowność. Zmrużyłam oczy, a do moich uszu dobiegł dźwięk bębnienia i jeszcze jeden, zaskakujący. Mój kloszard mruczał jak indiański szaman. Pod powiekami zapłonął ogień i ujrzałam indiańskiego wojownika czy szamana tańczącego w rytm bębnów. Wrażenie było zaskakujące.

Wypatruję znaku

Słodki smak czekoladowego cynamonu gaśnie na moim podniebieniu. Za chwilę wejdę na dziedziniec, pokłonię się dawnym słowiańskim królom, wstąpię w pole czakramu ziemi. Za chwilę…

Jeszcze chwila przygotowań, by odczuć w pełni, być może odczytać wskazówkę. Czuję, że trzeba przygotowania. Pamiętam jak pierwszy raz pozwoliłam sobie na taniec dookoła ognia po rytuale chodzenia po ognistej ścieżce. Towarzyszyła mi młoda dziewczyna. Moje pląsanie dookoła dogasającego ogniska wywołało w niej torsje.

W głowie mam indiańskie bębny i dźwięk organów z porannej mszy w kościele świętego Szymona. Dziadek, którego nie znałam miał na imię Szymon. Tutaj też w ołtarzu głównym – lustro, jak u Dominikanów w Lublinie. Patrzysz w nie i widzisz złocone organy nad wejściem, zbliżasz się coraz bardziej i bardziej, aż zobaczysz – własne odbicie. Z oddali wskazanie na wskazówki, z bliska – własne odbicie, hmmm … a ja wypatruję znaku.

Wspominam warsztat z biomasażu, zastanawiam się nad swoimi dłońmi, nad dotykiem, którym z taką łatwością i chęcią obdarowuję ludzi. Jak pies myśliwski wyczuwam bolące miejsca i tam wkładam palce. Czy to normalne? W dobie podejrzeń o molestowanie, uwodzenie, związki pomiędzy kobietami, ja dotykam bez zahamowań. Co gna mnie do masaży? Pamiętam jak po pierwszym kursie szukałam okazji do masowania, ciekawiła mnie różnorodność ciał, zastanawiało zainteresowanie nawet tymi zniekształconymi chorobą, starymi, chudymi, grubymi ciałami. Żadnych oporów w dotykaniu, żadnych negatywów w odbiorze, tylko pragnienie masowania, przyjemność czucia rozluźniania się napięć pod wpływem mojego dotyku. Radość ze słów – „Pani ma takie ręce… takie kochane” . Czym jest ta pasja, która każe wyruszać w drogę, niedosypiać, pracować ponad siły nie oglądając się na bilans zysków i kosztów, czym to jest i do jakiego celu mnie prowadzi? „Pozwólcie mi się nie określać…” – jak śpiewa Jurij. Może to klucz i dla mnie.

Zaludniło się wokół mnie, dwie zakonnice i ojciec jednej z nich spałaszowali już swoje przysmaki i odeszli, czas i na mój ruch bliżej dziedzińca.

Dziedziniec tonie w słońcu, ściana wskazywana przez przewodników jako najbliższa energii czakramu – obstawiona ludźmi. Jeszcze tam nie podejdę. Okrążam dziedziniec trzymając się strefy cienia, nie wzięłam ze sobą w podróż ani okularów przeciwsłonecznych, ani kapelusza, tak jak planowałam. Planowałam wyglądać zjawiskowo, więc może lepiej, że zapomniałam. Na dziedzińcu stoją ławki – te bliżej wejścia są okupowane, te dalej – zupełnie puste. Układam się na jednej z nich, nagła senność mnie ogarnia. Owijam pasek torebki wokół nadgarstka, układam ją pod głową i pozwalam na opadnięcie powiek. Jest samo południe. Przestrzeń wypełnia gwar zwiedzających, odbija się pogłosem od ścian, rozprasza na obłościach kolumn, gdzieniegdzie odgłos gołębia, choć Wawel najeżył się na nie nieprzyjaźnie, a raczej na ich żrące kupy. Wszystkie gzymsy wypełnione sterczącymi pręcikami. Wyraźnie słyszę śpiew szpaka i jeszcze dalej – skowronka? Skowronek, hmmm. Ludzie przepływają przez dziedziniec, ich odgłosy zbliżają się i oddalają, pędzą w planie zwiedzania, jak dotychczas i ja robiłam.

Senność odsuwa intensywność tych bodźców, zerkam na miejsce mocy, ludzie tam też przepływają, na chwilkę dotykając ściany, spodziewając się natychmiastowego czucia, wypełnienia energią ziemi jednym dotykiem – jak dotyk świętego lub jego relikwii. Uważność moja odpływa, oddech przybiera senny rytm. Słyszę zegar wybijający kwadranse. Już trzeci raz.

Teraz jestem gotowa. Podchodzę do schodów, kobieta siedząca tam od dłuższego czasu podnosi się i odchodzi, jakby ustępując mi miejsca, siadam na półokrągłym kamieniu posadzki, na czerwonym sweterku, po turecku, oddech mam wyrównany, świadomość „na skraju snu”, patrzę na powierzchnię kolumny przede mną, na pęknięcie na sklepieniu. Nie zamierzam udawać, że przysiadłam tu na chwilkę, mimochodem, dla odpoczynku, nie zamierzam zerkać po twarzach osób przechodzących, pozwalam by powieki opadły, a kręgosłup się wyprostował. Ani śladu senności. Słyszę rozmowy, odgłosy nóg, przydźwięk jakiegoś urządzenia do klimatyzacji i wiatru zaglądającego pomiędzy kolumny. Za każdym razem, gdy otwierają się drzwi, chłód wnętrz zamkowych omiata mi kark. Wszystko odbieram wyraźnie i nic mnie to nie dotyczy. Myśli się wyciszyły, pozwalam sobie po prostu być.

Zegar wydzwonił pierwszy kwadrans. Poczułam wyraźne mrowienie w pośladkach i udach, wyraźny impuls z pęcherza. Z całą pewnością nigdzie stąd się teraz nie ruszę. Poczułam się głodna – wspina się więc wyżej. Następny kwadrans się oddzwonił. Poczułam ból pleców. Grzegorz w takich przypadkach mawia: „Przeczekaj nieodparty przymus zmiany pozycji, nie rób nic”. Z kolejnym wydechem rozpływa się i to wrażenie. Owiewają mnie dwa strumienie powietrza: gorący znad upalnego dziedzińca i chłodny z głębi komnat. Drapanie w gardle i chęć kichnięcia. Bardzo lubię kichać. Nie tym jednak razem. Pulsuje mi czoło pomiędzy brwiami i kąciki ust leciutko unoszą się do góry. Dokładnie słyszę wszystko dookoła, gwar zupełnie mi nie przeszkadza, nie obchodzą ludzie opowiadający o działaniu czakramu. Doświadczam siły i uśmiechniętego spokoju.

Zaczyna padać deszcz, dziedziniec wyludnił się, znudziły mi się energetyczne doświadczenia – wyciągam książkę. Kto by pomyślał – rozwiązania często są tak blisko nas.

Kraków taki spokojny i silny

Techniki Bowena

Dla terapeuty to niezwykłe narzędzie. Nie przestaje mnie zadziwiać. Ta technika pozwala pacjentowi wsłuchać się we własne ciało, poćwiczyć uważność, pogłębić oddech oraz wykorzystać wibracyjne impulsy do powrotu zdrowia i szczęśliwości. Terapeucie daje możliwość jednoczesnej pracy dla kilku pacjentów.

Niektóre przykładowe schorzenia, które ustępują po zastosowaniu technik Bowena:

–                    bóle pleców i rwa kulszowa

–                    problemy z układem trawiennym i wydalniczym

–                    bóle ucha i problemy ze stawem żuchwowo-skroniowym

–                    migreny i pozostałe bóle głowy

–                    fibromialgia i miasternia

–                    schorzenia bioder, kolan i stóp

–                    rozregulowanie miesiączkowania i hormonalne

–                    problemy karku i ramion ( w tym zamarznięty bark )

–                    bóle okolicy pachwin, skrzywienie miednicy, nierówna długość nóg

–                    schorzenia układu oddechowego i katar sienny

–                    RSI ( urazy na skutek chronicznego przeciążenia mięśni i ścięgien ), „cieśń nadgarstka”, „łokieć tenisisty”,

–                    kontuzje sportowe i inne urazy

Bowtech – oryginalna technika Bowena – stała się dostępna na całym świecie pod koniec lat 80- tych. Ta nieinwazyjna, ogólnoustrojowa terapia zaskakuje wynikami osiąganymi poprzez jej stosowanie.
Wzrost popularności Techniki Bowena potwierdza fakt, że w 2005 roku, ponad 18 tysięcy terapeutów szkoliło się w Akademii Terapii Bowena. Akademia ma 76 wyszkolonych, międzynarodowych instruktorów. Do dzisiejszego dnia odbyły się szkolenia w 24 krajach świata, kształcąc terapeutów dla 36 krajów.Twórcą metody jest Thomas Ambrose Bowen (1916-1982). Rozwijał swoją technikę w latach 50-tych w Geelong w Australii, bez jakiegokolwiek uprzedniego wykształcenia medycznego czy terapeutycznego. Zwykł twierdzić, że jego dzieło to „dar od Boga”. Zainteresował się przynoszeniem ulgi w ludzkim cierpieniu, zaczął dostrzegać, że pewne ruchy wykonywane na ciele wywołują określone efekty. Rozwijał swoją metodę i doskonalił procedury z pomocą swojej przyjaciółki i asystentki Rene Howood.W praktyce metodę Bowena można stosować dla pacjentów w każdym wieku. Ostatnie zabiegi pokazały relaksujące działanie procedur zarówno na dorosłych, jak i na dzieci…. – czytaj więcej

Głoduj na zdrowie

GŁODUJ NA ZDROWIE

Czas sprzyja oczyszczającym zabiegom, rozpoczynam głodówkę, zapraszam do wymiany wrażeń i doświadczeń  k.2@op.pl – Katarzyna

– dzień pierwszy 7 marca – Księżyc jest w zaskakującej fazie (początek pierwszej kwadry, czyli dopełnia), jednak koleżanka dochodząca już w głodówkach do 20-dni, wyznaczyła właśnie ten czas jako najlepszy do startu. Waga 56,5 kg. Jestem przygnębiona, po głowie tłuką mi się tematy, z którymi nie mogę sobie poradzić. Dodatkowo jestem przeziębiona, czasami kicham, bo mam lekki katar. Czuję się w niejedzeniu ogólnie dobrze, nie występują żadne bóle głowy, które jeszcze 3 lata temu zdarzały mi się przy pierwszym dniu głodówki, cieszy mnie to, gdyż wskazuje na znaczne oczyszczenie organizmu z toksyn dzięki metodzie NIA, którą zakończyłam w grudniu. Jedynym przygotowaniem był brak kolacji poprzedniego dnia. Głodówkę poprzedziłam piątkiem na samej wodzie i jarską sobotą, jednak w niedzielę zafundowałam sobie na obiad kaczkę, co nie jest ani roztropne, ani zalecane. Cóż,  Dzisiaj od rana piję tylko wodę i mam na nią ogromne zapotrzebowanie. Obserwuję też zwiększone zapotrzebowanie na sen, więc po wydaniu rodzince obiadu … 🙂

– dzień drugi 8 marca – w nocy wstawałam, by napić się wody, od rana mam dużo siły, poranna gimnastyka – zero zakwasów po intensywnych ćwiczeniach weekendowych, szczególną przyjemność sprawił mi gorący przysznic, skóra stałą się bardziej wrażliwa, a brzuszek wiele mniejszy, waga 56 kg. W ciągu dnia czuję napływające fale chłodu, rozgrzewam się pijąc ciepłą wodę i zerkając na czerwony kolor w ubraniu. Wiem, że uczucie chłodu bywa w głodówkach uciążliwe, dlatego ubrałam się cieplej, w jasnych, ciepłych kolorach. Pojawiło się wrażenie zogniskowanego/punktowego ciepła poniżej pępka, szybko. Przy poprzednich głodówkach takie zogniskowane ciepło, które przemieszczało się w górę ciała z każdym następnym dniem głodówki, pojawiało się dopiero czwartego/piątego dnia. Praca idzie mi dobrze, żadnych kłopotów z koncentracją, żadnego bólu głowy, lekkie wyciszenie, wyraźny spokój. Czuję też głód i lekkie zmęczenie przedramion, tak „ręce opadają” 🙂 . Ok 12 godz. senność nie do opanowania, chwila przerwy na relaks z zamkniętymi oczami i wracam do pracy.  Do wieczora trudna do opanowania senność.

– dzień trzeci – 9 marca – czuję się wyjątkowo dobrze, duża ilość pracy nie sprawia kłopotów, zmniejszone zapotrzebowanie na wodę, uczucie chłodu, wieczorem sporo gotowania z uwagi na czterodniowy wyjazd, pachnie wszystko przepysznie, jednak z łatwością trwam w głodówce.

– dzień czwarty – 10 marca – podróż nad ranem, sprawia mi trudność dobiegnięcie na miejsce spotkania, przyspieszony marsz wymaga bardzo równego i głębokiego oddechu. Waga nad ranem wskazywała 54 kg. Czuję się dobrze i myślę wyjątkowo jasno. Żadnego bólu głowy, jedynie tkliwość nerek. Rozpoczynam warsztaty techniki Bowena, męczy mnie stanie przy długich prezentacjach. Zabiegi znoszę wyjątkowo dobrze. Bowen to technika, w której można wykonać najwyżej 2 procedury raz w tygodniu. Warsztat wymaga demonstracji na ciałach uczestników, więc każdy dostaje większą dawkę impulsów, no i cztery dni dzień po dniu. Mam jednak wrażenie jakby właśnie ta technika była teraz dla mnie najbardziej odpowiednia. Bardzo kokietują mnie wszystkie zapachy, tak smacznie wszystko pachnie, tak sobie myślę, że bardzo lubię jeść, ale trwać w głodówce też lubię. Omijają mnie dolegliwości przejedzenia czy niesłużącej żołądkowi kuchni „na mieście”, jedynie nerki przypominają się, zachęcają by wsłuchiwać się bacznie w mowę ciała. Jestem wyjątkowo spokojna i zdystansowana.

– dzień piąty – 11 marca – wstałam bardzo osłabiona, bolą mnie całe nogi – wspominają wczorajsze szybkie marsze, to dziwne, bo w marszach są zaprawione. Rozpoczynam więc ten dzień od lewatywy. Często odpoczywam, a w czasie przerwy obiadowej śpię. Bardzo mi się jednak podoba to, co się dzieje z moim ciałem, jest wysubtelnione, a jednak wchłania kolejne procedury Bowena z łatwością. Osłabienie mija wieczorem, jutro będzie zupełnie inny dzień. Pojawiają się we mnie rozważania mistyczne. Nie wiem jak z wagą, bo tego przyrządu tutaj brak. Głodówka stwarza szansę zmiany swoich uzależnień żywieniowych, np zmniejszenie zapotrzebowania na sól czy ostre przyprawy, czy też na słodycze. Wyraźnie czuję nerki, zwiększam ilość pitej wody, by je dobrze przefiltrować.

– dzień szósty – 12 marca – spokojny, nieco senny dzień, brak uczucia głodu, piję dużo, uczestniczę w warsztatach tak jak pozostali członkowie, głodówka w niczym mi nie przeszkadza. Czuję dokładnie bicie serca i pulsowanie kanału centralnego wzdłuż brzucha. Mam lekko podwyższoną temperature. Śpię dobrze i spokojnie. Spokój jest we mnie i wokół mnie.

– dzień siódmy – 13 marca – pierwszy dzień w pełni komfortowy, myślę treźwo, mam dużo siły i już nie tak dużo zapotrzebowania na sen, zabiegi wywołują oczekiwane efekty. Długi marsz wieczorny, z obciążeniem – bez zadyszki, ale w nieco wolniejszym tempie niż zazwyczaj, czuję wyraźnie mocne bicie serca. Waga sprawdzana wieczorem 51,5 kg.

– dzień ósmy – 14 marca – głodówka uczy spokoju i równego rytmu, a także spowolnienia tempa. I jak to możliwe, że zdążam wszędzie na czas 🙂

OSTRZEŻENIE:

Tak długie głodówki można przeprowadzać po przygotowaniu. Zaczynamy od jednego dnia na samej wodzie raz w miesiącu – 3 razy, potem jednodniówka raz w tygodniu – 3 razy, następnie przechodzimy do 3-dniówki raz w miesiącu, następnie możemy spróbować dłużeszj głodówki 4-7 dniowej ,ale jedynie dwa razy w roku , najlepiej na wiosnę i na jesieni (okresy postów).

Każda głodówka powinna być poprzedzona przygotowaniem – tyle dni trwającym jak długą planyjemy głodówkę, czyli jeden dzień na warzywach, owocach i sokach, jeden dzień głodówki i jeden dzień wychodzenia na sokach i gotowanych warzywach. Ważne jest szczególnie wychodzenie z głodówki – musi to być powolne wprowadzanie produktów. Nagłe rzucenie się na jedzenie, szczególnie po dłuższej głodówce, może sopowodować szok dla organizmu, a nawet śmierć. Więc OSTROŻNIE !!!

Więcej informacji o leczniczym działaniu głodówek dostępne na stronie: GŁODÓWKA

Naturopata w domu i w pracy

Równonoc Wiosenna – naturalna równowaga między dniem i nocą. W ciągle zmieniających się cyklach przyrody człowiek też może odnaleźć harmonię i równowagę, co daje okazję do celebrowania tych niezwykłych chwil . Noc Kupały – gdy ogniem roziskrza się woda, Noc Kupały – gdy pradawne żywioły ruszają w tan. 

Kobiety i mężczyźni rozważają w swoich kręgach naturę wody i ognia. Zapalczywość i gniewność nieokiełznanego ognia, gnuśność i zatęchłość stojącej wody. Połączenie żywiołów tworzące nową moc – tej nocy zatańczą ze sobą w rytm bębnów.

Natura wody przechowująca informacje, która musi być w ruchu, by zachować swoje uzdrawiające, życiodajne właściwości. Natura wody , która „pamięta” – widoczna w tworzących się strukturach kryształków wody zmieniającej swój stan skupienia w stałość. Harmonijne struktury dzięki wibracji pięknych, wartościowych słów, poszarpane struktury powstałe w wyniku nieharmonijnych emocji czy idei. Zadziwiające zdolności rozszerzania przy zamarzaniu, nietypowa budowa cząsteczek – fascynują naukowców

Woda, natura kobiecości, zmieniająca się, gdy poddana działaniu ognia – natury męskości, doświadczająca cudowności poprzez swoją lotność postaci pary wodnej.

Kąpały się Wiły w noc Kupały
Kąpały się w noc Kupały Wiły
Brały chłopców w taniec oszalały
Każdy chłopiec w tańcu był im miły
Brały chłopców w taniec oszalały …

Naturopata ma wiele do zrobienia we współczesnym, sztucznym świecie, gdzie duchy natury stłamszone szykują raz po raz niespodzianki, by przypomnieć o swojej sile. Wyrwanie ludzi z ich zamkniętych, zatęchłych światów – pociągnięcie w stronę pierwotnej mocy żywiołów natury.

Patrzę na napisane słowa i myślę – wstałam w deszczowy, chłodny poranek, w sypialni jest ciepło, bo konwektory wirują kurzem, wsiądę za chwilę do samochodu i włączę Klimę, zamknę obieg powietrza, by osuszyć szyby, by nie parowały. Pada deszcz, więc przemknę 10 m i wskoczę do klimatyzowanego pomieszczenia ze świetlówkowym oświetleniem w pracy.  Za kilka godzin – odwrotnie.

I nie wiedzieć dlaczego śpi się coraz gorzej, głowa coraz cięższa od stresów, ciężar przeładowania obowiązkami, a w gardle coś drapie i chrząkanie zdaje się mówić – coś tu jest nie tak.

I tak można przez całą zimę, aż budzi się wiosna i zbliży Noc Kupały – prasłowiańskiego bóstwa, które było Kobietą.

I budzą się dzikie, nieokreślone tęsknoty, bo zachowałam jeszcze pierwotne instynkty powrotu do życia, odradzania się, ruchu i wzrastania.

I zdaję sobie sprawę jak zamknięcie w klatkach, spowolnienie ruchu – do bezruchu, zgnuśniało moją strukturę.

I otwieram szeroko okno w środku nocy, i czekam na świt delektując się chłodem przenikającym dreszczem przejmującym, powietrza, w którym tętni budzące się życie.

I wcale nie złoszczą mnie koty wrzeszczące „głośno zbyt”.

I słyszę pociągi w oddali, coraz bardziej oddalające się, których dźwięk pociąga myśl w dal, zaprasza do podróży.

I w każdą komórkę mojego dygocącego z chłodu ciała wpływa wibracja życia, wprawia w ruch, ożywia, uzdrawia, rozjaśnia, …

Mglisty się budzi poranek,
panny snu zaniechały
Prężą się, płoną im lica,
myślą o czarach Kupały
Powietrze przenika dreszczem

Zbliża się noc niepojęta
Kupało łąskawa i szczodra,
wiatr ognia i moc Twoja święta
Błogosław tancerzy błogością,
by miły mój o mnie spamiętał

(autor: KK) 

I … przyjaciele w pracy znów zdziwią się, gdy przywitam ich okrzykiem: „Jaki piękny dzień”, co poniektórzy skrzywią się popijając kawę, bo senną gnuśność drażni rzeźki okrzyk poranny.

I, a raczej – „a” po powrocie do domu nie zdziwi mnie wcale, że córka zapali świecę do wspólnej zupy, choć dzień jeszcze jasny.

A rano, przed wyjściem do pracy stanę znów w oknie z pucharkiem wody w dłoniach, zatrzymam się na chwilę w porannym zabieganiu, spojrzę w niebo i wyszeptam do wody cichutko: „zdrowie”, a potem dodam jeszcze ciszej jeszcze jedno słowo: …, by tylko ona usłyszała

I – nie postawię kropki